Škvorecký, Josef: V cizině
V cizině (Czech)
Na pojem vlast mám takovéhle měřítko: narodil jsem se v Čechách a pokládal jsem je za svou vlast. Když mi bylo čtrnáct, obsadili mou vlast cizinci, němečtí nacisté, a já, spolu s většinou národa, jsem upínal své naděje k okamžiku, kdy zemi obsadí cizí armády tehdejších spojenců. Čili vítal jsem cizí armády na území své vlasti, protože přinášely osobní svobodu, kterou lidem mého národa nacisti vzali.
Nepřikládej svaté jméno vlasti
Tak to je. V mé staré vlasti byl naštěstí znovuzřízen demokratický režim, který občanům umožňuje to, co mi stará vlast neumožňovala, co mi dala teprve Kanada: život, svobodu a budování štěstí. Nevracím se tam, jako se tam nevraceli moji soukmenovci v devatenáctém století. Jezdili tam velice rádi na návštěvu, chtěli vidět rodnou krajinu, příbuzné, staré přátele. A pak se vraceli domů. Do nové vlasti. |
Kraj rodzinny (Polish)Jakie kryteria powienienem przyjąć, jeśli mam mówić o ojczyźnie?
Urodziłem się w Czechach, uważałem je więc za swoją ojczyznę. Miałem czternaście lat gdy kraj ten zajęli obcy – niemieccy naziści. Jak większość narodu, tak i ja wiązałem nadzieję z chwilą, kiedy mój kraj zajmą, także obce, wojska naszych ówczesnych sprzymierzeńców. Witałem więc na ojczystej ziemi obcych żołnierzy, bo przynosili nam wolność osobistą, odebraną mnie i moim rodakom przez nazistów. W 1948 roku Czech nie zajęły obce wojska, a wolność obywatele naszego kraju utracili mimo wszystko. Tym razem ograbiła nas z niej ideologia komunistyczna. Razem z nieznaczną większością narodu (w ostatnich wolnych wyborach partie demokratyczne otrzymały około 60 procent głosów), wyobrażałem sobie wtedy, jak pięknie byłoby, gdyby spełniły się słowa ludowej piosenki z Pilzna: „Wesoły nam dzień nastanie, gdy przyjdą Amerykanie!” Nie liczyłem jednak na to, że przyjdą – już wtedy za dobrze orientowałem się w polityce międzynarodowej, by żywić takie złudzenia. W 1968 roku do Czech wkroczyła Armia Radziecka. Znowu, jak w 1939 roku, obcy okupowali kraj, pozbawiając jego obywateli wolności osobistej. Co się mnie tyczy, to wyjechałem do Kanady. Geograficzne pojęcie ojczyzny przestało dla mnie istnieć. Przestało? Jak to rozumieć? Opuszczając ojczyznę po 1620 roku, po klęsce białogórskiej, Jan Ámos Komenský, zwany Comeniusem zabrał ponoć ze sobą garść ojczystej ziemi. Lecz kraj ojczysty porzucił. Gdzie była jego ojczyzna? Z czasem na własny użytek przyjąłem dwa określenia. Komenský był wygnańcem; nie chciał wyjeżdżać z ojczyzny, ale uczynił tak przymuszony zarówno sytuacją politycznną, jak i kontrreformacją. W dziewiętnastym wieku wielu Czechów wyjeżdżało do Ameryki. Nie musieli, mogli zostać w ojczyźnie. Ale wiodło im się tam źle, w kraju nie mieli także dostatecznej wolności osobistej. Chcieli żyć w lepszych warunkach materialnych oraz bardziej po ludzku. Bezrolni marzyli o tym, by stać się w Ameryce farmerami gospodarującymi „na własnym”, spodziewali się, że w nowym kraju ich dzieci nie będą bezrolnymi, koniuchami, parobkami, popychadłami... Chcieli żeby zdobyły wykształcenie, by w całej pełni korzystały ze swobód obywatelskich, jakie zapewniała im Ameryka: aby miały nie tylko środki utrzymania, ale i wolność, by same mogły wykuwać własne szczęście. Niektórym ludziom i samoukom – jak Klácel czy Lešikar – na osobistej wolności zależało bardziej niż na życiu w dostatku. Ci ludzie nie byli już wygnańcami. Byli emigrantami. Wprowadzili w obieg pojęcie „starego kraju” – i tej starej ojczyzny ani oni, ani nawet ich potomkowie nigdy nie zapomnieli, chociaż sami żyli w ojczyźnie „nowej”, która dała im osobistą swobodę wyboru drogi do szczęścia. Pamiętali o starym kraju. Kiedy podczas pierwszej wojny światowej Tomáš Carrique Masaryk formułował w Waszyngtonie założenia przyszłej konstytucji, przyszłego demokratycznego państwa, czescy obywatele nowej ojczyzny, to jest Czesi amerykańscy, wszelkimi sposobami – pracą, sympatią, pieniędzmi – wspierali jego wysiłki. Znany mi jest nawet przykład czesko-amerykańskiej pisarki, emigrantki w trzecim już pokoleniu, która jeszcze przed przystąpieniem Stanów Zjednoczonych do wojny jeździła jako kurier Masaryka do Królestwa Czeskiego z informacjami dla krajowego ruchu niepodległościowego. Który kraj uważała za swoją ojczyznę? Także nam, mojej żonie i mnie, przydarzyło się coś podobnego. To w Kanadzie pierwszy raz w naszym dorosłym życiu zyskaliśmy trwałe poczucie wolności osobistej. Mnie ponadto kraj ten umożliwił więcej niż przyzwoity byt, jako profesorowi uniwersytetu i nieskrępowanemu żadną cenzurą prozaikowi. Żona zaś założyła i prowadziła w Toronto czeskie wydawnictwo; publikowało ono książki autorów rozproszonych po całym wolnym świecie, piszących w języku czeskim i w związku z tym mających znikome szanse na wydanie swoich utworów w obcych krajach – a wkrótce także prace pisarzy, krórzy zostali w starej ojczyźnie, lecz z przyczyn polityczno-ideologicznych pozbawieni byli wolności osobistej, w tym prawa do wydawania książek, jeśli nie uzyskały one urzędowej aprobaty. Miała dwie ojczyzny – jak pokolenie naszych rodaków, które stworzyło te pojęcia. Starą i nową. Gdy za zasługi dla kultury etnicznej w Kanadzie, University of Toronto nadał jej doktorat honoris causa, w przemówieniu na uczelnianej uroczystości przyrównała Kanadę do macochy, a Czechosłowację do matki. „Czasem bywa tak – powiedziała – że przybrana matka traktuje dziecko nieporównanie lepiej niż rodzona. Tak właśnie – dodała – było w moim przypadku. Do niedawna życie za granicą było uważane za anomalię, za coś nienaturalnego, co w ludziach, którzy czy to dobrowolnie, czy pod przymusem opuścili swój kraj rodzinny, budzi głęboką, niekiedy wręcz patologiczną nostalgię. Ja takiej tęsknoty nie odczuwałem nigdy. Zastanawiam się, co nienaturalnego mam w sobie, że stan nienaturalny, jakim jest życie w obcym kraju, uznałem za całkowicie naturalny. Wiedziałem, że do ziemi ojczystej – nauczyłem się nazywać ją starym krajem – nigdy nie będę mógł wrócić (okazało się to nieprawdą, lecz nazbyt późno) i uznałem, że w istocie jest z tym tak samo, jak z dzieciństwem i młodością. Nigdy nie uda nam się do nich wrócić, ale im bardziej zbliżamy się do wieczności, z tym większym sentymentem je wspominamy. Nawet jeśli upłynęły nam w kraju, gdzie panoszyli się okupanci, którzy pozbawili mieszkańców wolności osobistej. Duchem mogłem tam wrócić zawsze; zniewolenie, będące wtedy udziałem obywateli starego kraju, nie krępowało moich wspomnień. Nie zaznałem więc nostalgii i zacząłem swobodnie pisać o zniewolonym kraju moich lat dziecinnych i młodości, poniważ w duchu żyłem jedynie pięknem jego pejzaży, czarem młodzieńczych miłości, urokiem języka, nazywanego ojczystym. Gdzie była moja ojczyzna? Były dwie. W jednej żyłem fizycznie – i żyło mi się w niej dobrze, byłem wolny. W drugiej żyłem jedynie w duchu, ale tam także żyło mi się dobrze, tam także byłem wolny. Z nowej ojczyzny mogłem w każdej chwili wyjechać, gdyż uprawniał mnie do tego kanadyjski paszport. Opuścić stary kraj było mi jeszcze łatwiej. Do tego nie potrzebowałem nawet paszportu, który – nawet jeżeli bez trudności – musiałbym sobie wyrobić. Tu wystarczała wyobraźnia. Wspomnienia. Życie wewnętrzne. Często przychodziła mi na myśl strofa dziewiętnastowiecznego poety słowackiego, Jána Kollára:
Ojczyzny świętym nie darz imieniem Tak jest. W moim starym kraju znów na szczęście zapanował ustrój demokratyczny, umożliwiający obywatelom wszystko, na co ja nie mogłem sobie pozwolić, a co dała mi dopiero Kanada: swobodne życie, wolność i dążenie do szczęścia. Nie powrócę do starej ojczyzny, jak nie wracali moi rodacy w dziewiętnastym wieku. Bardzo lubili jeździć do Czech w odwiedziny, aby zobaczyć rodzinną ziemię, krewnych, starych przyjaciół. Ale potem wracali do siebie. Do starej ojczyzny. Miałem cioteczną babkę, która jako siedemnastoletnia dziewczyna gdzieś w latach osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku, na zlocie sokolskim w Pradze poznała Czecha z Ameryki, również członka „Sokoła”. Poślubiła go i wyjechała z nim do Omahy. Przeżyła tam sześćdziesiąt szczęśliwych lat, miała czwórkę dzieci i przyzwoitego męża, dobrego – jak to nazywano – providera. Dbał o rodzinę, by nie zaznała biedy, a dzieci pokończyły szkoły. Kiedy zmarł, dzieci były już samodzielne, pozakładały własne rodziny. Czując, że zbliża się kres jej życia, starsza pani uznała, że najlepiej będzie pożegnać się z tym światem w starym kraju. Lecz gdy tam przyjechała, po dwóch miesiącach zaczęła tęsknić(to make a really long story short): przepłynęła w obydwie strony Ocean Atlantycki czterokrotnie – wtedy nie było jeszcze transatlantyckiej komunikacji lotniczej – i wciąż nie mogła się zdecydować, gdzie właściwie jest jej ojczyzna. Zmarła na statku, w drodze do tej zamorskiej – pochowano ją w wodach Atlantyku. |