This website is using cookies

We use cookies to ensure that we give you the best experience on our website. If you continue without changing your settings, we'll assume that you are happy to receive all cookies on this website. 

Pasek, Jan Chryzostom: Pamiętniki

Portre of Pasek, Jan Chryzostom

Pamiętniki (Polish)


Lubomirski potym umarł, hetman Potocki umarł, komissyja lwowska nastąpiła, a tymczasem, że owa impreza poszła w odwłokę, pan Jędrzej Remiszowski, mając za sobą Paskównę, siostrę moję stryjeczną, jako zwyczajnie swój swemu, począł mi raić rodzoną swoję, Remiszowską z domu, Stanisława Remiszowskiego córkę, i namawiał mię, żeby jechać w Krakowskie, poznać tantummodo, a potym dopieroż, jeżeli się będzie zdała ta okazyja, dopiero o dalszych terminach consulere. Miałem to tedy na pamięci, a tymczasem skończyła się lwowska komissyja. Namówił mię, żeśmy pojechali w Krakowskie. Pojechał pan Remiszowski do Olszówki pod Wodzisław do siostry swojej, ja zaś do wuja mego, pana Wojciecha Chociwskiego. Stamtąd, wziąwszy z sobą wuja i syna jego, umyśliłem sobie: „Nie damy za to nic, choć tej wdowie przypatrzemy się; wszak mam inszą okazyją gotową, jeżeli się ta nie będzie zdała, bo panny Śladkowski[ej] pewnie przede mną nicht nie weźmie”. Przyjechaliśmy tedy do Olszówki ipso die festi Beatissimae Mariae Virginis, zażywszy nabożeństwa u obrazu cudownego N. Panny. Przyjechaliśmy tedy bez muzyki, żeby się to nie znaczyło, że w komendy; aleć uznawszy szczerą inklinacyją – i strona gospodarza poczęła się przymawiać o muzykę – posłałem dopiero do Wodzisławia; wnet ich przyprowadzono. Dopieroż w taniec. Pyta mię wuj: „Coż ci się podobała ta wdowa?” – Odpowiedziałem: „Bardzo mi się jej serce chwyciło; gdyby można mówić z nią dziś i wyrozumieć, jakim mi jest przyjacielem?” – Odpowie wuj: „Mówić z nią dziś nié jest moda, bo to pierwszy dzień; ale co o przyjaźń, już ja zrozumiał, żeć jest przyjacielem, bo ja białogłowę zaraz zrozumiem, kogo upodoba, choćby do niego i słowa nie mówiła. Możesz tu nie powątpi[e]wać w tej okazyjej; jeżelić się samemu podoba, pewnie cię, widzę, nie minie. Jakoż i gardzić nie masz czym; białogłowa poczciwa, gospodyni dobra, w domu porządek i dostatek wszelki; te wioski, co to trzyma, prawda jest, że to jest arenda, ale ona ma piniądze i na Smogorzowie dożywocie. Luboć to tam uwięzili w rękach rodzonego dziecinnego stryja, u pana Jana Łąckiego, człowieka z głową niespokojną, aleć ja o ciebie się nie frasuję, będziesz umiał sobie z nim postąpić. Ponieważ ci tu P. Bóg skłonił serce, Jego to jest święta w tym wola, a ja jutro, da P. Bóg, traktować o tym [będę]”. – Po tych mowach poszedłem do tańca z nią, a przetańcowawszy, usiadłem też z nią zaraz obok. A już mi się przecię podobała była, i że to z młodu bywała gładka, mnie się też i natenczas widziała młoda, i nigdy bym nie rzekł, żeby miała te lata, czegom potym doszedł: w czterdziestu sześć za mnie szła, a ja supponebam, że nie ma nad 30 lat. Druga racyja cieszyła mię, żem widział córeczkę ostatnią, Marysię, we dwoch lat, i miałem nadzieję, że też jeszcze i dla mnie P. Bóg da jakie chłopczysko; jakoż i byłoby było, gdyby była nie ludzka złość. Bo uczyniono jej (taka była fama), żeby więcej nie miała potomstwa; znajdowaliśmy w łóżku rożne rzeczy i ja sam znalazłem spróchniałych sztuk kilka z trumny. W tym tylko z tej okazyjej mojej własnej daję kożdemu admonicyją, kto będzie czytał to praeiudicatum, że kto się z wdową ożeni, ante omnia starać się o to trzeba, żeby żadnej białej głowy, krewnej dziecinnej nie trzymać przy sobie, i owszem zaraz to z domu posażyć; a u nas tego pełno było i to nas też zdradziło.
Ale temu dawszy pokój, bo się to już raz na P. Boga spuściło, wracam się do owego z wdową komplememu. Mówię do niej te słowa: „Moja Mości Pani, damie w domu WMMPaniej prezentuję się komplementem, ale tylko za rekwizycyją JMości pana rodzonego WMMPaniej wstąpiłem na czas krótki kłaniać WMMPaniej. Aleć tak mi się tu upodobała pasza, żebym na jednę strawę przyjął służbę do Gód, a za dobrym ukontentowaniem i w dalsze nie wymówiłbym się czasy. Jeżeliby na cokolwiek przygodziłaby się usługa moja WMMPaniej, sam się dobrowolnie z tą odzywam ochotą. Bo krwawymi Marsa nasyciwszy się zabawami, już też [na] potrzebniejszą ku starości rad bym odmienił szarżą, to jest uczyć się ekonomiki przy dobrej jakiej gospodyniej, przystawszy za parobka, albo – jako tu zowią – poganiacza. WM. moja wielce Mościa Pani, jeżeli nie masz kompletu sług sobie potrzebnych, a ja w kompucie życzliwych zmieścić się mogę, jeżeli moję do swojej usługi gardzić będziesz ochotę czyli akceptować, racz się rekoligować, o zasługach zaś w żadnę nie wchodzę kontrowersyją, aż wprzód od WMMPaniej usłyszę, z jaką ta moja do przysługi WMMPaniej opowiedziana ochota przyjęta będzie wdzięcznością”.
Odpowieda mi tedy tak: „Mój Mości Panie! Prawdać to, że tu u nas w tym kraju sług od Gód tylko przyjmują, a kto zaś po św. Janie służbę obejmuje, już ten zasług nie może wziąć zupełnych, tylko, co każe dyskrecyja. Ale to ma się rozumieć o podlejszych tylko sługach. Poważniejszy zaś sługa kiedy przystaje, już się z nim nie jednamy do Gód, ale do tego czasu, o którym przystaje. Jednak ja z WMMPanem w ten kontrakt nie chcę się wdawać wiedząc, że WMMPan, jako człowiek rycerski, wielkim nauczyłeś się żyć żołdem, ja zaś, uboga szlachcianka, mogłabym się nie zdobyć na taką zapłatę. Ale tak, rada bym ja wiedziała WMMPana wolą, cżym byś się kontentował, a ja zaś obaczywszy, jeżeli temu wystarczyć będę mogła, deklaruję WMMPana i jutra nie czekając”.
Ja znowu mówię: „Moja Mościa Pani, wielka mię tu od WMMPaniej potkała przymówka, ale nie tylko mnie, ale i cały stan rycerski, kiedy WMMPani mizerny żołd nasz, za który trzeba krwie i życia kożdej godziny nie żałować, to jest czterydzieści, a najwięcej sześ[ć]dziesiąt złotych, wielkim mianować raczysz żołdem. To Waszeć MMPani racz wiedzieć, że gdyby żołnierze z tego kontenci byli żołdu, kożdy, i ja sam do zgrzybiałej starości, pewnie bym go nie odstępował; ale ponieważ tamtę rzucam dla teraźniejszej szarżej, WMMPaniej życzliwe ofiarując usługi, to znać, że pożądanego spodziewam się żołdu, o który z WMMPanią w targ wchodzić nie chcę, ale puszczam się na respekt i tę, w której nie powątpi[e]wam, dyskrecyją, czekając łaskawej od WMMPaniej deklaracyjej”.
Odpowie ona: „Mój Mości Panie, dyć to kożdy, ale i sam WMMPan podobno tak czynisz, że kiedy sługę przyjmujesz, sam z nim wręcz mówisz i opowiedasz mu przyszłej jego usługi powinności i kondycyje, żeby wiedział, jako panu służyć i jakiej się też za swoje usługi spodziewać wdzięczności. Więc tedy i mnie podobno to ujdzie, choć sama przez się rozmówię się w tym z WMMPanem, oraz i deklaruję, jeżeli WMMPan tego afektu jest [to i dziś jeszcze]; jeżeli też dla większej powagi, to już do jutra”.
Na co ja znowu mówię tak: „Nie, damską, ale kawalerską WMMPaniej przyznać w tym muszę uwagę i rożsądek, kiedy WMMPani tę obserwujesz rzetelność, którąż i moja zawsze rada widzi fantazyja: żeby w kożdym terminie dobrze umyśloną prędkim słowem deklarować intencyją; a to druga, że wdzięczniejsza jest zawsze z ust pańskich, niżeli przez kanclerzów awizacyja, której ja, jakakolwiek mię potka, jako pożądanego od Boga wyglądam musztułuku. Jeżeli pocieszna, podziękuję; jeżeli przeciwna, za złe mieć nie będę, bo znać, że niebieska nie inaczej każe ordynacyja”.
Mówi ona na to: „Zdobić to nikogo nie może, kto szczerą przyjaźń jawną oddaje niewdzięcznością. I ja musiałabym w tym mieć sumnienia skrupuł, gdybym widząc WMMPana afekt szczery, nie miała go podobnym oddawać áfektem. I jeżeli w tym jest dobrego sługi stateczna wola i umysł, znajdzie tu pana i miejsce; zasługi zaś, że są na dyskrecyjej dane, dlategoż osobliwego mogą spodziewać się respektu”.
Dopiero ja podziękowałem. Wypisować, co się przy afektach mówiło, siła by. A potym – miałem wyrostka Dzięgielowskiego, co grał na skrzypcach i śpiewał ładnie – kazałem mu zaśpiewać:

Niech komu nadzieja ściele
Różnych fortun na myśl wiele:
Ja już będę tryumfował,
Kiedym szczęśliwie stargował.

Domyślili się, co się dzieje, po tej pieśni. Przyszedł do nas brat jej rodzony: „Wierę, siostrzyczko, a godziło się to, nie radząc się nas? Ale dobrze i tak, chwała Bogu!” – Owa się omawia, że tu nic nie masz, tylko że pieśń śpiewają taką, jaki ma w sobie tekst. A oni już wmawiają gwałtem, że „jużeś deklarowała”, piją na zdrowie vivat. Pierzcień jej obaczywszy u mnie na palcu, tymże bardziej potym tańcować, podpijać, jak to bywa. Już tedy bez wszelkiej ceremonijej poczęliśmy z sobą mówić de tempore; ona powiedziała: „Choćby i jutro, gdyby nie piątek”. Ja jednak, podziękowawszy za deklaracyją skutku prędkiego, mówię: „Moja Mościa Pani, ja mam rodziców, bez których błogosławieństwa odmieniać stanu nie mogę, bo takie mam od nich przykazanie. Z łaski WMMPaniej dosyć mi się stało, kiedy mam słowo, którego – rozumiem – że mi WMMPani dotrzymać raczysz; ja też pewnie takim nie myślę być niestatkiem, a w ostatku niech będzie to słowo na papirze. Ja za dwie niedzieli tę drogę objadę, wolą rodziców uczyniwszy, krewnych też tu cokolwiek z sobą sprowadziwszy, będę kłaniał WMMPaniej i o efekt danego słowa prosił”. – „Żadnym sposobem to [by] być nie mogło, ale zaraz żeby było, jeżeli ma co być”. – Już tedy i pan brat Jędrzej accessit do tej rady, namawia, prosi, żeby nie odwłoczyć, obiecuje wielkie uczynności, zapisy. Jak mi tedy poczęli oboje głowę mozolić brat z siostrą: „Jeno koniecznie żeby to w niedzielę było, dalej nie odwłoczyć; pobłogosławią tobie rodzicy i potym, a jeszcze to ważniejsze, kiedy obojgu błogosławić będą” – już mi też i żal było owej kobiety, widząc jej wielki afekt, i mówię: „Życzysz WMMPani, żeby tak było?” – Odpowie: „Życzę, Bóg widzi, bo ani wiem, czemu mi Bóg do ciebie skłonił serce”. – Dopiero deklarowałem: „Niechże tak będzie, jako jest wola Boska i wola wasza!”.
W niedzielę piszę list do pana sochaczowskiego prosząc na wesele, oraz i o muzykę; a tymczasem pojechaliśmy do kościoła do Mironic. Jak tam przyjechał mój Orłowski, przyjdzie [Śladkowski] do żony, która jeszcze leżała, powie jej to; kiedy się to porwie z łóżka, wypadła do izby w koszuli, pyta: „Co to tam, Orłowski, robicie w Olszówce? Sen to ty jakiś powiedasz? Nie wierzę ja temu”. – Powie Orłowski: „Nie sen, Mościa Pani, bo tam już do tego czasu, nie wiem, jeżeli do szlubu nie jechali”. – „Kiedy to tak, co prędzej pisz list! Biegaj do pana, proś, żeby się zatrzymał, aż my przyjedziemy; gdyby mi szyję stracić, to z tego nic nie będzie”. – Pobieżał Orłowski, list wziąwszy. A tam rozruch: „Zaprzągaj! Ubieraj się!” Przybieży Orłowski; już nas zastał w kościele. Przeczytam list. Sama zaś kasztelanowa na końcu listu przypisała: „Przez miłość Boską proszę cię i zaklinam, zatrzymajże się z szlubem aż do mego przyjazdu; będzie to z twoim lepszem”. Oddałem a [się] tedy Panu Bogu prosząc: „Boże mój w Trójcy Świętej [Jedyny], proszę Cię, Stwórcę swojego: jeżeli jest z Twoją przenajświętszą wolą to przyszłe moje postanowienie, racz łaską Ducha swego przenajświętszego natchnąć serce moje czy czekać, czy nie czekać”. Skończyła się msza; mówię tedy do żony swojej przyszłej: „Mościa Pani, coż to czynić: czekać, czyli nie?” – Rzecze: „Dla Boga, nie czekać, bo oni nam zatrudnią rzeczy”. – Poszliśmy tedy do ołtarza, zagrano Veni Creator; wzięliśmy potym szlub. Idziemy już od ołtarza, aż tu walą się we drzwi jego kapela. „A my do usługi WMMPana”. – Ja rzekę: „Jużeście omięszkali do ołtarza, ale u stołu nadgrodzicie to nam”.
Pojechaliśmy do domu z gościami, aż też dopiero jadą owi państwo; inwektywa na mnie, gniew, furyja: a że „tak miało być?”, a że „takie słowo szlacheckie? Przynajmniej nas było poczekać z szlubem”. – Im się omawiam, że już list przyszedł po szlubie i pierwszy, i teraźniejszy; darmo. „Czemuś do nas nie wstąpił, tu jadąc?” Gniew. Sam ci zaś przecię już nie uważał, a podpiwszy sobie, był wesół, żonie też swojej mówił: „Juz to temu dać pokój! Znać, że to wola Boska, niech mu Bóg błogosławi”. Ale sama gniewała się, jeść nie chciała, przymawiała i w taniec nie poszła, aż nazajutrz; a my po staremu weseli byli. I tak się musiało stać, jako się Bogu podobało, nie jako ludziom; niech Jemu będzie wieczna cześć i chwała! Bo pewnie bym był kontent z tego ożenienia, gdyby mi Pan Bóg dał chłopca jednego z nią; ale i tego nie masz, i kłopoty wielkie ogarnęły mię dla jej dziecinnych interessów, o czym będzie niżej.
Zastałem tedy w Olszówce urodzaje srogie wszelkich zbóż, ale coż, kiedy zbyteczna była taniość. Arenda ekspirowała, trudno było zatrzymać gumna, korzec za nic, to się to tylko trwoniło zboże!
W tydzień po weselu jedzie pan Komorowski, podstarości nowomiejski, po deklaracyją ostatnią do mojej paniej, a prawie już na wesele, i z przyjaciółmi stanął w Wodzisławiu. Aż mu faktor jego mówi: „Mości Panie, jeżeli Waść każesz mięsa kupić na obiad?” – Powiedżiał: „Nie każę, bo ja w Olszówce będę na obiad”. – Żyd rzecze: „Bardziej bym ja życzył tu kazać jeść gotować, bo tam Waść nie będziesz wdzięcznym gościem”. – „Czemu?” – „Temu, że tam już teraz kto inszy gospodarzem, bo już to tydzień, jak za mąż poszła”. – Dopiero się Komorowski za głowę [chwyta]; i tak ci tam-ci najadszy, przenocowawszy, i nazajutrz się rozjechali. Potym zaś sobie poodsyłali owe symbola amicitiae, pierzcienie; tylko jednej poduszki nie chciał oddać. Jakośmy się potym poznali, wińszował mi, „żeć się to dostało, co się mnie było podobało; ale też za to poduszki nie wrócę, kiedy się tobie ta głowa dostała, co na niej sypiała”. I był mi zawsze dobrym przyjacielem, ożenił się prędko potym; pojął wdowę, panią Brzezińską, ale tak złą kobietę, że się nieszczęśliwym nazywał i przysiągł księdzem zostać, jeżeliby go z nią Pan Bóg rozłączył. I tak się stało, bo mu prędko umarła, a on został księdzem i umarł.



PublisherOssolineum, Wrocław
Source of the quotationJan Chryzostom Pasek: Pamietniki, p. 436-445.

minimap