This website is using cookies

We use cookies to ensure that we give you the best experience on our website. If you continue without changing your settings, we'll assume that you are happy to receive all cookies on this website. 

Pasek, Jan Chryzostom: Pamiętniki

Portre of Pasek, Jan Chryzostom

Pamiętniki (Polish)


Lubomirski potym umarł, hetman Potocki umarł, komissyja lwowska nastąpiła, a tymczasem, że owa impreza poszła w odwłokę, pan Jędrzej Remiszowski, mając za sobą Paskównę, siostrę moję stryjeczną, jako zwyczajnie swój swemu, począł mi raić rodzoną swoję, Remiszowską z domu, Stanisława Remiszowskiego córkę, i namawiał mię, żeby jechać w Krakowskie, poznać tantummodo, a potym dopieroż, jeżeli się będzie zdała ta okazyja, dopiero o dalszych terminach consulere. Miałem to tedy na pamięci, a tymczasem skończyła się lwowska komissyja. Namówił mię, żeśmy pojechali w Krakowskie. Pojechał pan Remiszowski do Olszówki pod Wodzisław do siostry swojej, ja zaś do wuja mego, pana Wojciecha Chociwskiego. Stamtąd, wziąwszy z sobą wuja i syna jego, umyśliłem sobie: „Nie damy za to nic, choć tej wdowie przypatrzemy się; wszak mam inszą okazyją gotową, jeżeli się ta nie będzie zdała, bo panny Śladkowski[ej] pewnie przede mną nicht nie weźmie”. Przyjechaliśmy tedy do Olszówki ipso die festi Beatissimae Mariae Virginis, zażywszy nabożeństwa u obrazu cudownego N. Panny. Przyjechaliśmy tedy bez muzyki, żeby się to nie znaczyło, że w komendy; aleć uznawszy szczerą inklinacyją – i strona gospodarza poczęła się przymawiać o muzykę – posłałem dopiero do Wodzisławia; wnet ich przyprowadzono. Dopieroż w taniec. Pyta mię wuj: „Coż ci się podobała ta wdowa?” – Odpowiedziałem: „Bardzo mi się jej serce chwyciło; gdyby można mówić z nią dziś i wyrozumieć, jakim mi jest przyjacielem?” – Odpowie wuj: „Mówić z nią dziś nié jest moda, bo to pierwszy dzień; ale co o przyjaźń, już ja zrozumiał, żeć jest przyjacielem, bo ja białogłowę zaraz zrozumiem, kogo upodoba, choćby do niego i słowa nie mówiła. Możesz tu nie powątpi[e]wać w tej okazyjej; jeżelić się samemu podoba, pewnie cię, widzę, nie minie. Jakoż i gardzić nie masz czym; białogłowa poczciwa, gospodyni dobra, w domu porządek i dostatek wszelki; te wioski, co to trzyma, prawda jest, że to jest arenda, ale ona ma piniądze i na Smogorzowie dożywocie. Luboć to tam uwięzili w rękach rodzonego dziecinnego stryja, u pana Jana Łąckiego, człowieka z głową niespokojną, aleć ja o ciebie się nie frasuję, będziesz umiał sobie z nim postąpić. Ponieważ ci tu P. Bóg skłonił serce, Jego to jest święta w tym wola, a ja jutro, da P. Bóg, traktować o tym [będę]”. – Po tych mowach poszedłem do tańca z nią, a przetańcowawszy, usiadłem też z nią zaraz obok. A już mi się przecię podobała była, i że to z młodu bywała gładka, mnie się też i natenczas widziała młoda, i nigdy bym nie rzekł, żeby miała te lata, czegom potym doszedł: w czterdziestu sześć za mnie szła, a ja supponebam, że nie ma nad 30 lat. Druga racyja cieszyła mię, żem widział córeczkę ostatnią, Marysię, we dwoch lat, i miałem nadzieję, że też jeszcze i dla mnie P. Bóg da jakie chłopczysko; jakoż i byłoby było, gdyby była nie ludzka złość. Bo uczyniono jej (taka była fama), żeby więcej nie miała potomstwa; znajdowaliśmy w łóżku rożne rzeczy i ja sam znalazłem spróchniałych sztuk kilka z trumny. W tym tylko z tej okazyjej mojej własnej daję kożdemu admonicyją, kto będzie czytał to praeiudicatum, że kto się z wdową ożeni, ante omnia starać się o to trzeba, żeby żadnej białej głowy, krewnej dziecinnej nie trzymać przy sobie, i owszem zaraz to z domu posażyć; a u nas tego pełno było i to nas też zdradziło.
Ale temu dawszy pokój, bo się to już raz na P. Boga spuściło, wracam się do owego z wdową komplememu. Mówię do niej te słowa: „Moja Mości Pani, damie w domu WMMPaniej prezentuję się komplementem, ale tylko za rekwizycyją JMości pana rodzonego WMMPaniej wstąpiłem na czas krótki kłaniać WMMPaniej. Aleć tak mi się tu upodobała pasza, żebym na jednę strawę przyjął służbę do Gód, a za dobrym ukontentowaniem i w dalsze nie wymówiłbym się czasy. Jeżeliby na cokolwiek przygodziłaby się usługa moja WMMPaniej, sam się dobrowolnie z tą odzywam ochotą. Bo krwawymi Marsa nasyciwszy się zabawami, już też [na] potrzebniejszą ku starości rad bym odmienił szarżą, to jest uczyć się ekonomiki przy dobrej jakiej gospodyniej, przystawszy za parobka, albo – jako tu zowią – poganiacza. WM. moja wielce Mościa Pani, jeżeli nie masz kompletu sług sobie potrzebnych, a ja w kompucie życzliwych zmieścić się mogę, jeżeli moję do swojej usługi gardzić będziesz ochotę czyli akceptować, racz się rekoligować, o zasługach zaś w żadnę nie wchodzę kontrowersyją, aż wprzód od WMMPaniej usłyszę, z jaką ta moja do przysługi WMMPaniej opowiedziana ochota przyjęta będzie wdzięcznością”.
Odpowieda mi tedy tak: „Mój Mości Panie! Prawdać to, że tu u nas w tym kraju sług od Gód tylko przyjmują, a kto zaś po św. Janie służbę obejmuje, już ten zasług nie może wziąć zupełnych, tylko, co każe dyskrecyja. Ale to ma się rozumieć o podlejszych tylko sługach. Poważniejszy zaś sługa kiedy przystaje, już się z nim nie jednamy do Gód, ale do tego czasu, o którym przystaje. Jednak ja z WMMPanem w ten kontrakt nie chcę się wdawać wiedząc, że WMMPan, jako człowiek rycerski, wielkim nauczyłeś się żyć żołdem, ja zaś, uboga szlachcianka, mogłabym się nie zdobyć na taką zapłatę. Ale tak, rada bym ja wiedziała WMMPana wolą, cżym byś się kontentował, a ja zaś obaczywszy, jeżeli temu wystarczyć będę mogła, deklaruję WMMPana i jutra nie czekając”.
Ja znowu mówię: „Moja Mościa Pani, wielka mię tu od WMMPaniej potkała przymówka, ale nie tylko mnie, ale i cały stan rycerski, kiedy WMMPani mizerny żołd nasz, za który trzeba krwie i życia kożdej godziny nie żałować, to jest czterydzieści, a najwięcej sześ[ć]dziesiąt złotych, wielkim mianować raczysz żołdem. To Waszeć MMPani racz wiedzieć, że gdyby żołnierze z tego kontenci byli żołdu, kożdy, i ja sam do zgrzybiałej starości, pewnie bym go nie odstępował; ale ponieważ tamtę rzucam dla teraźniejszej szarżej, WMMPaniej życzliwe ofiarując usługi, to znać, że pożądanego spodziewam się żołdu, o który z WMMPanią w targ wchodzić nie chcę, ale puszczam się na respekt i tę, w której nie powątpi[e]wam, dyskrecyją, czekając łaskawej od WMMPaniej deklaracyjej”.
Odpowie ona: „Mój Mości Panie, dyć to kożdy, ale i sam WMMPan podobno tak czynisz, że kiedy sługę przyjmujesz, sam z nim wręcz mówisz i opowiedasz mu przyszłej jego usługi powinności i kondycyje, żeby wiedział, jako panu służyć i jakiej się też za swoje usługi spodziewać wdzięczności. Więc tedy i mnie podobno to ujdzie, choć sama przez się rozmówię się w tym z WMMPanem, oraz i deklaruję, jeżeli WMMPan tego afektu jest [to i dziś jeszcze]; jeżeli też dla większej powagi, to już do jutra”.
Na co ja znowu mówię tak: „Nie, damską, ale kawalerską WMMPaniej przyznać w tym muszę uwagę i rożsądek, kiedy WMMPani tę obserwujesz rzetelność, którąż i moja zawsze rada widzi fantazyja: żeby w kożdym terminie dobrze umyśloną prędkim słowem deklarować intencyją; a to druga, że wdzięczniejsza jest zawsze z ust pańskich, niżeli przez kanclerzów awizacyja, której ja, jakakolwiek mię potka, jako pożądanego od Boga wyglądam musztułuku. Jeżeli pocieszna, podziękuję; jeżeli przeciwna, za złe mieć nie będę, bo znać, że niebieska nie inaczej każe ordynacyja”.
Mówi ona na to: „Zdobić to nikogo nie może, kto szczerą przyjaźń jawną oddaje niewdzięcznością. I ja musiałabym w tym mieć sumnienia skrupuł, gdybym widząc WMMPana afekt szczery, nie miała go podobnym oddawać áfektem. I jeżeli w tym jest dobrego sługi stateczna wola i umysł, znajdzie tu pana i miejsce; zasługi zaś, że są na dyskrecyjej dane, dlategoż osobliwego mogą spodziewać się respektu”.
Dopiero ja podziękowałem. Wypisować, co się przy afektach mówiło, siła by. A potym – miałem wyrostka Dzięgielowskiego, co grał na skrzypcach i śpiewał ładnie – kazałem mu zaśpiewać:

Niech komu nadzieja ściele
Różnych fortun na myśl wiele:
Ja już będę tryumfował,
Kiedym szczęśliwie stargował.

Domyślili się, co się dzieje, po tej pieśni. Przyszedł do nas brat jej rodzony: „Wierę, siostrzyczko, a godziło się to, nie radząc się nas? Ale dobrze i tak, chwała Bogu!” – Owa się omawia, że tu nic nie masz, tylko że pieśń śpiewają taką, jaki ma w sobie tekst. A oni już wmawiają gwałtem, że „jużeś deklarowała”, piją na zdrowie vivat. Pierzcień jej obaczywszy u mnie na palcu, tymże bardziej potym tańcować, podpijać, jak to bywa. Już tedy bez wszelkiej ceremonijej poczęliśmy z sobą mówić de tempore; ona powiedziała: „Choćby i jutro, gdyby nie piątek”. Ja jednak, podziękowawszy za deklaracyją skutku prędkiego, mówię: „Moja Mościa Pani, ja mam rodziców, bez których błogosławieństwa odmieniać stanu nie mogę, bo takie mam od nich przykazanie. Z łaski WMMPaniej dosyć mi się stało, kiedy mam słowo, którego – rozumiem – że mi WMMPani dotrzymać raczysz; ja też pewnie takim nie myślę być niestatkiem, a w ostatku niech będzie to słowo na papirze. Ja za dwie niedzieli tę drogę objadę, wolą rodziców uczyniwszy, krewnych też tu cokolwiek z sobą sprowadziwszy, będę kłaniał WMMPaniej i o efekt danego słowa prosił”. – „Żadnym sposobem to [by] być nie mogło, ale zaraz żeby było, jeżeli ma co być”. – Już tedy i pan brat Jędrzej accessit do tej rady, namawia, prosi, żeby nie odwłoczyć, obiecuje wielkie uczynności, zapisy. Jak mi tedy poczęli oboje głowę mozolić brat z siostrą: „Jeno koniecznie żeby to w niedzielę było, dalej nie odwłoczyć; pobłogosławią tobie rodzicy i potym, a jeszcze to ważniejsze, kiedy obojgu błogosławić będą” – już mi też i żal było owej kobiety, widząc jej wielki afekt, i mówię: „Życzysz WMMPani, żeby tak było?” – Odpowie: „Życzę, Bóg widzi, bo ani wiem, czemu mi Bóg do ciebie skłonił serce”. – Dopiero deklarowałem: „Niechże tak będzie, jako jest wola Boska i wola wasza!”.
W niedzielę piszę list do pana sochaczowskiego prosząc na wesele, oraz i o muzykę; a tymczasem pojechaliśmy do kościoła do Mironic. Jak tam przyjechał mój Orłowski, przyjdzie [Śladkowski] do żony, która jeszcze leżała, powie jej to; kiedy się to porwie z łóżka, wypadła do izby w koszuli, pyta: „Co to tam, Orłowski, robicie w Olszówce? Sen to ty jakiś powiedasz? Nie wierzę ja temu”. – Powie Orłowski: „Nie sen, Mościa Pani, bo tam już do tego czasu, nie wiem, jeżeli do szlubu nie jechali”. – „Kiedy to tak, co prędzej pisz list! Biegaj do pana, proś, żeby się zatrzymał, aż my przyjedziemy; gdyby mi szyję stracić, to z tego nic nie będzie”. – Pobieżał Orłowski, list wziąwszy. A tam rozruch: „Zaprzągaj! Ubieraj się!” Przybieży Orłowski; już nas zastał w kościele. Przeczytam list. Sama zaś kasztelanowa na końcu listu przypisała: „Przez miłość Boską proszę cię i zaklinam, zatrzymajże się z szlubem aż do mego przyjazdu; będzie to z twoim lepszem”. Oddałem a [się] tedy Panu Bogu prosząc: „Boże mój w Trójcy Świętej [Jedyny], proszę Cię, Stwórcę swojego: jeżeli jest z Twoją przenajświętszą wolą to przyszłe moje postanowienie, racz łaską Ducha swego przenajświętszego natchnąć serce moje czy czekać, czy nie czekać”. Skończyła się msza; mówię tedy do żony swojej przyszłej: „Mościa Pani, coż to czynić: czekać, czyli nie?” – Rzecze: „Dla Boga, nie czekać, bo oni nam zatrudnią rzeczy”. – Poszliśmy tedy do ołtarza, zagrano Veni Creator; wzięliśmy potym szlub. Idziemy już od ołtarza, aż tu walą się we drzwi jego kapela. „A my do usługi WMMPana”. – Ja rzekę: „Jużeście omięszkali do ołtarza, ale u stołu nadgrodzicie to nam”.
Pojechaliśmy do domu z gościami, aż też dopiero jadą owi państwo; inwektywa na mnie, gniew, furyja: a że „tak miało być?”, a że „takie słowo szlacheckie? Przynajmniej nas było poczekać z szlubem”. – Im się omawiam, że już list przyszedł po szlubie i pierwszy, i teraźniejszy; darmo. „Czemuś do nas nie wstąpił, tu jadąc?” Gniew. Sam ci zaś przecię już nie uważał, a podpiwszy sobie, był wesół, żonie też swojej mówił: „Juz to temu dać pokój! Znać, że to wola Boska, niech mu Bóg błogosławi”. Ale sama gniewała się, jeść nie chciała, przymawiała i w taniec nie poszła, aż nazajutrz; a my po staremu weseli byli. I tak się musiało stać, jako się Bogu podobało, nie jako ludziom; niech Jemu będzie wieczna cześć i chwała! Bo pewnie bym był kontent z tego ożenienia, gdyby mi Pan Bóg dał chłopca jednego z nią; ale i tego nie masz, i kłopoty wielkie ogarnęły mię dla jej dziecinnych interessów, o czym będzie niżej.
Zastałem tedy w Olszówce urodzaje srogie wszelkich zbóż, ale coż, kiedy zbyteczna była taniość. Arenda ekspirowała, trudno było zatrzymać gumna, korzec za nic, to się to tylko trwoniło zboże!
W tydzień po weselu jedzie pan Komorowski, podstarości nowomiejski, po deklaracyją ostatnią do mojej paniej, a prawie już na wesele, i z przyjaciółmi stanął w Wodzisławiu. Aż mu faktor jego mówi: „Mości Panie, jeżeli Waść każesz mięsa kupić na obiad?” – Powiedżiał: „Nie każę, bo ja w Olszówce będę na obiad”. – Żyd rzecze: „Bardziej bym ja życzył tu kazać jeść gotować, bo tam Waść nie będziesz wdzięcznym gościem”. – „Czemu?” – „Temu, że tam już teraz kto inszy gospodarzem, bo już to tydzień, jak za mąż poszła”. – Dopiero się Komorowski za głowę [chwyta]; i tak ci tam-ci najadszy, przenocowawszy, i nazajutrz się rozjechali. Potym zaś sobie poodsyłali owe symbola amicitiae, pierzcienie; tylko jednej poduszki nie chciał oddać. Jakośmy się potym poznali, wińszował mi, „żeć się to dostało, co się mnie było podobało; ale też za to poduszki nie wrócę, kiedy się tobie ta głowa dostała, co na niej sypiała”. I był mi zawsze dobrym przyjacielem, ożenił się prędko potym; pojął wdowę, panią Brzezińską, ale tak złą kobietę, że się nieszczęśliwym nazywał i przysiągł księdzem zostać, jeżeliby go z nią Pan Bóg rozłączył. I tak się stało, bo mu prędko umarła, a on został księdzem i umarł.



PublisherOssolineum, Wrocław
Source of the quotationJan Chryzostom Pasek: Pamietniki, p. 436-445.

Paměti (Czech)

Pak zemřel pan Lubomirski, pak hetman Potocki, konala se lvovská komise a prozatím byl sňatek odložen. Pan Jędrzej Remiszowski, který si vzal za ženu slečnu Paskowou, mou neteř, jak už to tak bývá, svůj k svému, začal mi dohazovat svou příbuznou, rozenou Remiszowskou, dceru Stanisłava Remiszowského, a přemlouval mě, abych zajel do kraje krakovského toliko se porozhlédnout a teprve pak, kdyby bylo o čem, poradit se o dalších krocích. Měl jsem to tedy na pa­měti a mezitím skončila lvovská komise. Přemluvil mě, aby­chom odjeli do kraje krakovského. Pan Remiszowski jel do Olszówki u Wodzysławi, ke, své sestře, a já zas k svému strýci, panu Wojciechu Chociwskému. Až tam jsem se rozhodl: „Nic za to nedáme, přihlédneme-li se té vdovičce! Když se mi nebude líbit, mám v záloze slečnu Šladkowskou, kterou mi jistě nikdo předtím nepřebere.” Vzal jsem s sebou strýce a jeho syna, a tak jsme přijeli do Olszówky zrovna na svátek Nejsvětější Panny Marie a byli jsme na pobožnosti před zá­zračným obrazem Panny Marie. Přijeli jsme tedy bez muziky, aby nic nenaznačovalo, že jedeme na námluvy, ale když jsme poznali upřímnou náklonnost — a také strana hostitele se při­mlouvala za muziku — poslal jsem do Wodzisławi, hned ji přivezli. A začal tanec. Strýc se mě ptá: „Tak co, líbí se ti ta vdova?” Odpověděl jsem: „Srdce mě k ní tuze táhne, kdy­bych s ní tak mohl dnes promluvit a vyzvědět, zda i ona je mi nakloněna.” Strýc odpoví: „Mluvit s ní dnes, hned prvního dne, to se nesluší, ale pokud jde o tu náklonnost, smýšlím, že ti nakloněná je, já přece poznám, kdy ženské někdo padne do oka, i kdyby na něho slůvko nepromuvila. O této věci nemusíš být na pochybách. Jestli se tobě líbí, jak já to vidím, jistě tě nemine. Není to ostatně k zahození: dobrák ženská, zdatná hospodyně, v hospodářství je pořádek a všeho nadbytek. Ty vesnice sice drží jen v harendě, to je pravda, ale ona peníze má i doživotní rentu ze Smogorzowa. I když tamto nešťastně vložia, do rukou Jana Łąckého, strýce dcerek, muže s horkou hlavou, ale já se o tebe nebojím, ty budeš vědět, jak na něho. Když tě srdce táhne sem, je to vůle Páně a já o tom s boží pomocí zítra začnu jednat.” Po těchto slovech jsem ji vzal do kola a hned po tanci jsem se posadil vedle ní. Už se mi zalíbila a zamlada musela být hezká. Mně se tehdy taky zdála hezká a nikdy bych nebyl řekl, že má tolik let, jak jsem se později dozvěděl: provdala se za mne, když jí bylo šestačtyřicet, a já jsem myslil, že jí ještě není třicet. Druhý důvod mě těšil, vida, že nejmladší dceruška Maryša je dvouletá, a doufal jsem, že také i mně Pán Bůh dá nějaké klučisko. A bylo by k tomu došlo, nebýt lidské zloby. Uhranuli ji (taková byla fáma), aby už neměla potomstvo. Nacházeli jsme v posteli všelijaké věci. Já sám jsem našel pár kousků zpráchnivělého dřeva z rakve. Každému, kdo to bude čist, o této zkušenosti dávám v této věci své vlastni napomenutí. Kdo se žení s vdovou, ať se především stará o to, aby neměla u sebe žádná dítka žen­ského pohlaví, a naopak hned je poslala z domu. My jsme toho měli pinou chalupu a to se nám vymstilo.

Ale pominu to; my jsme to všechno už poručili Pánu Bohu a já se vracím k té své náklonnosti k vdově. Říkám jí: „Má urozená dámo, činím vám poctivost, když jsem na pozvání vašeho příbuzného vstoupil nakrátko pod váš krov, abych vám dal pozdravení. Ale tak mi tu zachutnalo krmení, že bych tu přijal službu jen za stravu až do Nového léta, a kdybych byl spokojen, nedal bych výpověď ani pro budoucnost. Kdyby vám mé služby k něčemu byly, sám je z vlastní vůle nabízím. Dosyta jsem užil krvavých her Martových a na starost bych přijal potřebnější šarži, to jest naučil se hospodařit u nějaké dobré hospodyně, kde bych přijal místo čeledína, nebo — jak se tady říká — pohoniče. Nemáte-li, urozená paní, plný počet potřebných služebníků a najde-li se pro mne místečko mezi vyvolenými, račte se rozmysliti, zda mou nabídku slou­žiti vám odmítnete nebo přijmete; pokud jde o plat, ne­hodlám se o něj přít, dokud od vás, urozená paní, neuslyším, s jakou vděčností přijata bude má opověděná ochota vstoupit do vašich služeb.”

Odpověděla mi takto: „Milostivý pane! Je pravda, že tady u nás, v tomto kraji, služebnictvo se přijímá až od Nového léta, a kdo nastoupí službu až po svatém Jánu, ten už nemůže dostat plat piný, ale jen tolik, kolik urči dobrá vůle. Ale to platí jen pro nižší služebnictvo. Najímáme-li významnějšího sluhu, už s ním nesjednáváme službu do Nového léta, ale do toho času, kdy službu nastoupí. Ale s vámi nechci takovou smlouvu sjednávat vědouc, že jste se jako pán rytířského stavu naučil žít z vysokého žoldu a já, chudá šlechtična, mohla bych nemít peníze na takový plat. Ale tak, s vaším souhlasem, bych se ráda dozvěděla, čím byste se spokojil, a já, až uvidím, budu-li na to mít, sdělím vám to a nebudu ani čekat do zítřka.”

Na to zas já odpovídám: „Má urozená paní! Dostalo se mi z vašich úst bolestného úštěpku, však nejenom mně, nýbrž celému stavu rytířskému, ráčíte-li nazývat vysokým platem náš mizerný žold, to jest čtyřicet a nejvýše šedesát zlotých, za které nesmíme v kteroukoli hodinu šetřit ani své krve, ani života. Račte vědět, urozená paní, kdyby vojáci byli s tímto žoldem spokojeni, žádný, ani já sám, bych se ho nezříkal do vysokého věku. Protože onu šarži pro tu nastávající opou­štím, nabízeje vám, urozená paní, ochotně své služby, zname­ná to, že očekávám přiměřený žold, o který se s vámi nemí­ním dohadovat, ale přenechávám vašemu uznání a laskavosti, o níž nepochybuji, a čekám na vaše milostivé rozhodnutí.“

Oná odpoví: „Můj urozený pane, každý, ale nejspíš i vy sám, tak činíte, když přijímáte nového sluhu, že s ním mluvíte otevřeně a vyložíte mu povinnosti a podmínky příští služby, aby věděl, jak pánu sloužit a jakou odměnu může za své služ­by očekávat. Snad to tedy projde i mně, ačkoli s vámi hovořím o své újmě a prohlašuji, že o tom s vámi promluvím, smýšlíte-li nadál stejně, třeba již dnes, ale jde-li o větší vážnost prohláše­ní, pak až zítra.”

Na to já odpovím takto: „V této věci vám musím přiznat nikoliv ženskou, ale mužskou moudrost a rozvahu, shledávám totiž u vás stejnou upřímnost, jakou i má mysl vždy ráda vidí. Za všech okolností vyslovit trefným slovem dobře pro­myšlený záměr. A za druhé, že rozhodnutí je vždycky pří­jemnější z úst pána nežli prostřednictvím kancléřů. Ať mi dáte jakoukoliv odpověď, budu se na ni dívat jako na muštu­luk seslaný mi Bohem. Bude-li potěšitelný, poděkuje. Bude-li nepříznivý, nebudu to mít za zlé, když nebeský příkaz zřejmě poroučí něco jiného.”

Pak řekne ona: „Nemůže nikomu sloužit ke cti, kdo upřím­nou přízeň oplácí zřejmým nevděkem. Také já bych pro to musela mít výčitky svědomí, kdybych — vidouc váš upřímný cit, urozený pane — neoplácela ho stejným citem. Je-li to tedy neochvějná vůle i úmysl dobrého služebníka, najde zde i pán místo. Pokud jde o plat, jelikož je přenechán na dobré vůli, lze očekávat mimořádnou přízeň.”

Pak jsem poděkoval. Mnoho by se dalo napsat, co všecko jsme si v dojetí řekli. A potom — měl jsem mládence Dzięgie­łowského, který hrál na housličky a tuze pěkně zpíval — a to­mu jsem poručil zanotovat:

 

At' se kdo chce těší dál

na štěstí, co by si přál,

já se budu dobře mít,

už na litkup můžu pít.

 

Podle té písničky všichni uhodli, že je ruka v rukávě. Přišel k nám její bratr: „Věru, sestřičko, sluší se to, ani se s námi neporadit? Ale už se stalo, zaplať pánbu za to!” Ona se vymlouvá, že se nic nestalo, akorát že zpívají písničku na taková slova. A oni jí honem přesvědčují, že „už ses rozhodla”, pijíce vivat na zdraví! Když uviděli její prstýnek na mém prstě, tím víc pak tancovali, popíjeli, jak už to bývá. A my bez všech cirátů začali jsme spolu domlouvat den svatby. Ona říkala: „Nebýt pátek, tak třeba hned zítra!” Avšak já, když jsem poděkoval za rozhodnutí a rychle věc vyřídil, povídám: „Má urozená paní, já mám rodiče, bez jejichž požehnáni nemohu změnit svůj stav, takové mám od nich přikázání. Prokázala jste mi dost velkou laskavost, že jste mi dala své slovo, v němž — jak smýšlím — máte v úmyslu mi dostát. Ani já nezamýšlím stát se věrolomníkem, a konec kon­ců, nechť to slovo je na papíře. Já za dva týdny vykonám cestu tam a zpátky, učiním zadost vůli rodičů a přivedu sem s sebou nějaké příbuzné, pozdravím vás a požádám o dodržení daného slova.” „To je nemožná věc. Má-liz toho něco být, ať se tak stane hned.” K této radě se připojili pan bratr Jędrzej, přemlouvá, prosí, aby se to neodkládalo, slibuje velké výhody, zápisy. A tak mi oba, bratr i se sestrou, vtloukali do hlavy: ,Nejpozději v neděli se to musí odbýt, nač to dál od­kládat, rodiče vám dají požehnání i dodatečně, a nejdúležitější je, že potom požehnají oběma.” A bylo mi líto té ženy, když jsem viděl tu její velkou lásku, a povídám: „Pře­jete si, urozená paní, aby tomu tak bylo? Odpoví: „Přeji, bůhví, že sama nevím, proč jste mi tak přirostl k srdci.” Na to jsem prohlásil: „Děj se vůle Páně i vůle vaše!”

V neděli píšu dopis sochaczewskému kastelánovi a zvu ho na svatbu a prosím o muziku a my jsme mezitím odjeli do kostela v Mironicích. Když tam přijel můj Orlowski, přijde Šladkowski k ženě, která ještě ležela, a řekne jí to. Ona vyskočí z postele, vrazí v košili do světnice a ptá se: „Orlowski, co to tropíte v té Olszówce! Vykládáš nějaký sen? Nevěřím tomu.” Orlowski řekne: „To není sen, urozená paní, tam už v této chvíli nejspíš jeli na svatbu.” „Když je to tak, honem piš psaní. A ty utíkej za pánem, popros ho, aby počkal, až při­jedeme my, kdybych si měla vaz srazit, nic z toho nebude.” Orlowski vezme psaní a uhání. A tam rozruch: ,Zapřáhej! Oblékej se!” Orlowski přiběhne, zastihne nás již v kostele. Přečetl jsem dopis. Sama kastelánová připsala na konci do­pisu: „Pro lásku boží vás prosím a zapřísahám, odložte sňatek až do mého příjezdu. Bude to pro vaše dobro.” Poručil jsem to tedy Pánu Bohu a prosil: „Bože můj v svaté Trojici jediný, prosím tebe, svého Stvořitele: je-li mé rozhodnutí podle tvé přenejsvětější vůle, nadchni milostí svého přenejsvě­tějšího Ducha mé srdce, zda čekat, nebo nečekat.” Mše skončila. Říkám své nastávající: „Urozená paní, co dělat: čekat nebo ne?” Řekne: „Proboha, nečekat, všecko nám ztíží.” A tak jsme šli k oltáři, zahráli Veni Creator, pak se konal sňatek. Už jdeme od oltáře a vtom se hrne do dveří kasteláno­va kapela: ,Jsme k službám urozeného pána.” Já říkám: „Zmeškali jste tok oltáři, vynahradíte nám tou stolu.”

Jeli jsme domů s hosty a kastelán s ženou teprve přijíždějí. Výčitky, hněv, zuřivost: „Tak se to mělo stát? A to je šlech­tické slovo? Aspoň se svatbou jste mohli na nás počkat.” Omlouvám se jim, že dopis přišel až po svatbě, jak ten první, tak ten nynější. Marná věc. „Proč jste se u nás nezastavil cestou sem?” Hněv. Kastelán už to neměl za zlé, a když se podnapil, rozveselil se a říkal ženě: „Už toho nech! Jak vidět, je to vůle Páně, ať mu Pán Bůh požehná.” Ale ona se zlobila, jíst nechtěla, popichovala, tancovat nešla, až příštího dne. Ale my jsme přesto byli veselí. Muselo se to stát tak, jak se to zlíbilo Pánu Bohu, ne jak lidem. Budiž mu věčná čest a chvála! Jistě bych byl z té ženitby šťastný, kdyby mi Pán Bůh dal jednoho chlapce, ale nedal, a shrnuly se na mne velké starosti kvůli záležitostem jejích dcer, ale o tom níže.

Zastal jsem v Olszówce bohatou úrodu všelijakého obilí, ale co z toho, když byla náramná láce. Pacht vypršel, těžko bylo skladovat zrno, korec za babku, obilí se leda ničilo.

Týden po svatbě jede pan Komorowski, nowomiejský pod-hejtman, k mé paní pro konečné rozhodnutí, skorem už na svatbu, a ubytoval se i s přáteli ve Wodzisławi. Tu mu řekne jeho faktor: „Urozený pane, poroučíte koupit maso na oběd?” Řekl: „Neporoučím, budu obědvat v Olszówce.” Žid řekne: Já bych vám radil dát si uvařit tady, tam nebudete vítaným hostem.” „Proč?” „Proto, že tam teď je pánem někdo jiný, už je to týden, co se provdala.” Komorowski se popadne za hlavu. A tak tam poobědvali, přenocovali a nazítří odjeli. Pak si navzájem vrátili ty zástavy přátelství, prstýnky, jen podušku jí nechtěl vrátit. Když jsme se potom poznali, gra­tuloval mi: „že se mně dostalo toho, co by se jemu líbilo, ale zato nevrátím podušku, když se vám dostalo té hlavy, která na ní spávala.” Byl mi vždycky dobrým přítelem. Brzy nato se oženil. Vzal si vdovu, paní Brzezińskou, ženskou tuze zlou, takže si naříkal, jak je nešťastný, a přísahal, že se stane knězem, kdyby ho Pán Bůh s ní rozvedl. A tak se také stalo. Ona brzy zemřela a on se stal knězem a umřel.

 



PublisherOdeon, Praha
Bookpage (from–to)221-227
Publication date

minimap