This website is using cookies

We use cookies to ensure that we give you the best experience on our website. If you continue without changing your settings, we'll assume that you are happy to receive all cookies on this website. 

Masłowska, Dorota: Wojno polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną

Portre of Masłowska, Dorota

Wojno polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną (Polish)

(...) Sąsiadów dom, co się dochrapali sporego hajcu na przekrętach lewych samochodów od Ruskich sprowadzanych, nagle do połowy też biały od góry. Do połowy. Wszystko do połowy białe. Najczęściej połowa domów. A to co na dole, ulica, to do kurwy jasnej jest czerwone. Wszystko. Biało-czerwone. Z góry na dół. Na górze polska amfa, na dole polska menstruacja. Na górze polski importowany z polskiego nieba śnieg, na dole polskie stowarzyszenie polskich rzeźników i wędliniarzy.
A gdzie nie spojrzę jakaś służba pomarańczowa zatacza się z wiadrami farby, z wałkami, na wietrze taśmy biało-czerwone ostrzegawcze łopoczą, co by wrony nie siadały i nie zasrywały. Radiowozy, jakieś samochody, jakieś instalacje, rusztowania. Chorze, no chorze wprost to wygląda, miasto mogą sputniki zrobić zdjęcie z kosmosu, paranoja.
(...) Że co niby malujemy? – ja się zaraz trzeźwo pytam. Oni patrzą po sobie i mówią, że dom malujemy na biało-czerwono, bo takie zarządzenie burmistrza jest na cały powiat. A co jak nie? – mówię, na co oni trochę gasną, patrzą po sobie. Nie niby znaczy się nie – mówią do mnie – to już pana sprawa, czy tak czy nie. Ja powiem szczerze, jak jest. Może być na tak, to wtedy my tu z kolegą wchodzimy, cyk, elegancko, pełna kooperacja Rady Miasta z mieszkańcami rasy polskiej, wszystko jest między nami w porządku, jakieś manko masz pan w bankomacie, to to manko ni z tego ni z owego znika, jakieś zaległe czynsze i tak dalej, oczywiście drobne, gdyż Radę Miasta nie stać na jakieś grubsze malwerchy. Żona panu rodzi, to jeśli równocześnie na przykład rodzi jakaś żona jakiegoś, załóżmy, proruskiego antypolaka, co się wyłamał z akcji, to wtedy pana żona ma pierwszeństwo i prymat w rodzeniu, i jeszcze różę biało-czerwoną do łóżka. A tamta kona na korytarzu. Choć nie wiadomo nawet, bo żaden taksówkarz jej nie weźmie, a samochód na ni z tego ni z owego popsuty. Jakiś pasek klinowy, jakieś niby gówienko, zatkana ni z tego ni z owego rura wydechowa styropianem, ale samochód nie działa. Nie działa i koniec. Bo właśnie jeśli jesteś pan na nie, to jedno ja panu powiem szczerze, to już nie jest tak, że taka decyzja wpływa. Bo ona wpływa. Niby nic, ale raptem wszystko. Tu się coś panu zepsuje, tu panu nagle siding odleci, tu panu żona umrze nagle, choć nawet kataru nigdy nie miała. Tu coś zginie, jakieś niby dokumenty raptem z pana nazwiskiem, z pana imieniem pojawią się w nie tej, co trzeba przegródce, tylko we właśnie odwrotnej, niż trzeba, że będzie tak, że nagle po prostu znikniesz z tego miasta, a wasz dom zostanie wyniesiony w część po części na obrzeże, zalany benzyną, rozpuszczalnikiem i podpalony z samej nasady. Że albo się jest Polakiem, albo się nie jest Polakiem. Albo jest się polski, albo jest się ruski. A mówiąc dosadniej albo jest się człowiek, albo jest się chuj. I koniec, tak panu powiem.
(...) Wtedy patrzę jednak na siding, nowy, kupę hajcu warty, niezużyty całkiem siding. Wtedy wszystko mi się krystalizuje w jedną chwilę, wszystko staje się jasne. Sidingu nie poddam, ruski jest czy nie ruski , ale co to, to nie. Andżela, cho no tu – wołam. Andżela przybiega truchcikiem. Oni chcą siding pomalować na biało i czerwono, mówię do niej ściszonym głosem na boku. Ona patrzy bezrozumnie raz w me jedno oko, raz w lewe, jakby nie wiedziała, co to białe, nie wiedziała, co to czerwone, tylko wiedziała co najwyżej, co to czarne i jakbym był powiedział: chcą na czarno pomalować, to by zaraz wiedziała o co chodzi. Jak: pomalować? – ona pyta i jest przy tym tępa jak sztuciec plastikowy. No po polsku – tłumaczę jej jak głupiemu – po polsku pomalować niby że za Sunię, że ją Ruscy otruli.
Ocipiałeś? – Andżela na to nagle jakby rozumie, o co biega. – Siding to byś mógł dać wymalować, jakby ci matkę przelecieli albo jakby do miasta sprowadzili lewe wesołe miasteczka. Albo jakby ciebie samego zabili i zgwałcili twe zwłoki. A tak to powiedz im, że za Sunię najwyżej płot.
I ona ma prawdę, nie jest aż tak głupia ta dziewczyna, do interesów się nadaje, jak będę miał ten swój interes, czy piasek, czy miasteczka, czy arafatki, to już nieważne, to ją wezmę na dział „kalkulatory”.
Sidingu nie ruszcie – mówię do chłopaków bez cienia wahania, bez drgnienia w głosie. – Co najwyżej to możecie płot wymalować.
Oni patrzą po sobie jeden na drugiego, myślą, gdzieżby mnie tu zaklasyfikować, do za, czy do przeciw.
Płota też bym nie dał tknąć – mówię szybko – ale to za psa mego, za ból mej córki Andżeli, którą tak pokrzywdzili Ruscy, że jej najlepszego przyjaciela zaciukali na śmierć. Za to ich nienawidzę, za to płot mego domu będzie symbolizował wypowiedź wojny przez polskich do Rusków.
I wtedy dziwię się nawet, jak bardzo cwany jestem, jak przebiegły, istne coś z niczego, bo zaraz oni wyjmują tabelę z listą mieszkańców, gapią się w te tabele o tytułach: propolski, proruski i mówią tak:
Co przyznajemy? To drugi na to, nieco wyższy: no jak dla mnie to ewidentnie propolski. Wtedy ten pierwszy, niższy: no propolski to owszem, lecz jaka punktacja. Patrzą chwilę po sobie. Wtedy wyższy mówi: nic, no trzeba ankietę-psychotest. Nie jest to duże, ale zawsze biurokracja, trzy pytania i bądź tu mądry. Patrzę na nich podejrzliwie, ale biorę ankietę-psychotest i odsuwamy się z Andżelą kilka kroków.
Pytanie pierwsze, czytam głośno. Robole na to: w wypełnianiu formularza należy pod karą administracyjną mówić prawdę. Okej, mówimy z Andżelą i wtedy czytam: pytanie pierwsze. Wyobraź sobie, że wybucha wojna polsko-ruska. Koleżanka łamane na kolega mówi ci w sekrecie, że popiera Ruskich. Co robisz? A. Bezzwłocznie zgłaszam to gospodarzowi domu i policji. B. Ociągam się, mam wyrzuty moralne, ale ostatecznie przemilczam te kwestię. C. Popieram go. Uważam, że obywatele ruscy dalej powinni uprawiać handel fałszywymi papierosami i kompaktami.
- I zatruwać polskie zwierzęta. – dopowiada jeden z roboli jakby mimochodem .
- Odpowiedź A – mówi Andżela. Odpowiedź A – potwierdzam bezzwłocznie. No to ci robole zakreślają A i mówią: dobrze. Andżela skacze z radości i uciechy, że trafiliśmy. Wtedy czytam dalej: pytanie drugie. Na ulicy widzisz człowieka, który wiesza na jednym z domów flagę czerwoną. Co robisz? Odpowiedź A: niezwłocznie zrywam tę wrogą chorągiew. A – mówi Andżela. Dobrze – odpowiadają robole. A ten wyższy dodaje: no to może od razu przejdziemy do kluczowego pytania, bo po co się bawić tu w jakieś ceregiele, skoro państwo znacie prawidłowe odpowiedzi. Niższy mówi: okej, racja.
- Trzecie ostatnie pytanie. W ostatnich dniach zasolenie w rzece Niemen wzrosło o 15%. Podkreślam: o 15%. Środowisko naturalne tychże okolic zostało zdegradowane, a wody Niemna przybrały odcień ultramaryna. Czy za taki stan odpowiedzialni są Ruscy? A. Tak. B. Nie wiem. C. Z pewnością.
Ce! – mówi Andżela natychmiast, robole patrzą po sobie i wyższy dodaje: dziewięć na dziesięć punktów, bardzo dobrze w rubryce „postawa zbrojna wobec wroga rasowego”.


Lengyel-ruszki háború a fehér-piros lobogó alatt (Hungarian)

Ahol ránézek a telefonomra, amin még Andzsela szöveges üzenete villog. Azonnal felhívom. Egy-két-há. Vidám. Talán még mindig részeg tegnapelőtt óta, amikor megismertem. Én meg csak lököm neki, hogy így szép, meg úgy gyönyörű, hogy elbűvölt mint lány és mint nő. Meg mindenféle ilyen férfias szir-szarral fűzöm, telefonok, gyönyörű meg szép, csodás, és egyúttal gyönyörű. Azt mondom, tök jó arc, pont ez tetszik benne. Megkérdezi, milyen zenét hallgatok. Azt mondom, mindenfélét egy kicsit, tulajdonképpen bármilyen stílust. Ő meg mondja, hogy ő is. Szóval végeredményben egész jól eldumálunk, magaskulturált szinten. Néhány kulturális meg művészeti téma: milyen filmeket szeretek, én meg, hogy nagyon bájos, de a legszebb az arca, szóval különféle filmeket szeretek, és még különfélébb színészeket meg színésznőket. Meg hogy akár egész jó színésznő vagy modell is lehetne belőle. Ő meg azt mondja, biztos csak szívatom, mire én, hogy ha nekem nem hisz, az ő dolga, de akár Szent Jakub Szelára meg az összes szentre is esküdhetek. Erre azt mondja, most le kell tennie. Erre én, hogy látta-e a Halálos irambant. Ő meg, hogy szerinte igen, de az is lehet, hogy nem. Megkérdezem, nincs-e kedve videózni. Erre megkérdezi, van-e barátnőm. Azt mondom, hogy még nincs, mert elég nehezen épülök föl az előző kapcsolatomból, amely tele volt tragikus, tiszta szerelemmel, ami bukásra volt ítélve. Erre ő, hogy imádja a romantikus fiúkat, akik gyengédek, de mégis kemények és titokzatosak. Akiknek van humorérzékük, szeretik a szerelmet, a természetet, a kettesben sétálást, a közös vacsorákat, a hosszú sétákat a tengerparton, a nagy beszélgetéseket, a romantikus kirándulásokat, a hosszú leveleket, a jókedvű, nyílt embereket, akik igazi barátok is közben, gyengédek és őszinték, udvariasak, kulturáltak, a művészetet, meg az őszinte beszélgetéseket az elmúlásról. Erre mondom, hogy én is imádom az ilyen lányokat, akik gyönyörűek, szépek, van humorérzékük, szeretik a pörgős akciófilmeket, meg a jó zenét, szeretnek szórakozni, táncolni, bájosak és gyönyörűek. Ő meg mondja, hogy nem csak szívatom-e. Tiltakozom. Ha én kimondok valamit, az igazság, már attól is, hogy kimondom. Vagy ha nem az, akkor lehet, hogy az lesz. Akkor megkérdezi, tudom-e, hogy honunkban lengyel-ruszki háború dúl a vörös-fehér lobogó alatt, az igaz lengyelek és a tolvaj ruszkik közt, akik meglopják őket a zárjegyekkel meg a nikotinnal. Azt mondom, nem tudok semmit. Erre ő, hogy hát ez van, hogy azt hallani, hogy a ruszkik ki akarják űzni innen a lengyeleket, és egy orosz, sőt talán fehérorosz államot akarnak, be akarják zárni az iskolákat meg a hivatalokat, meg akarják ölni a lengyel csecsemőket a kórházban, hogy kiiktassák őket a társadalomból, és dézsmát meg sarcot vessenek ki az élelmiszerekre és az ipari termékekre. Én meg mondom, hogy ezek tiszta rohadékok, mocskos spiclik.
De akkor mondja, le kell tennie. Kérdezi, mért beszélek ilyen halk, elfojtott hangon. Azt mondom, a mamám itt alszik a szomszéd szobában, mert be van tépve. Erre megkérdi, hogy mitől van betépve a mamám. Én meg mondom, hogy az anyám olyan anya, aki néha tol egy kicsit, fölszív valamit a munkához, vagy estére. Andzsela kuncog, azt mondja, hogy jó a humorom, száz ponttal indulok nála. Én meg mondom, hogy köszi, majd még beszélünk a dologról, merthogy szerintem is pöpec a hozzáállása is, meg belsőleg is, ami nagyon látszik is rajta. 


Source of the quotationDorota Masłowska: Lengyel–ruszki háború a fehér-piros lobogó alatt, p. 37–38.

minimap