Gnój - 2. (Polish)
Chciałem,
żeby wybuchła wojna. Czekałem, aż wybuchnie jakaś wojna, choćby tylko na kilka
dni, wstąpiłbym wtedy do armii wrogiej tej, w której walczyłby stary K., a
nawet gdyby nie walczył w żadnej, gdyby schował się gdzieś i próbował
przeczekać, ja byłbym we wrogiej armii i wykonywał jej rozkazy, a rozkazem
byłoby strzelać do przeciwników, wtedy w majestacie prawa mógłbym przyjść do
domu i zastrzelić starego K., potem wojna mogłaby się skończyć. Czekałem na
nią, niestety, ostatnia ze znanych mi skończyła się ostatecznie ponad ćwierć
wieku przed moim narodzeniem; byłem dzieckiem pokoju, w szkole śpiewaliśmy
piosenki o pokoju, odbywaliśmy akademie sławiące pokój, „Nigdy więcej wojny!” pisaliśmy
na transparentach, nawet stary K. w chwilach refleksji wychowawczej mawiał: – Nie
zaznaliście wojny, gówniarze. Rozpieszczone szczeniaki. Za mało się was bije,
za mało. Nie chcecie żreć, zdechlaki, bo nie wiecie, co to głód. Ja bym was
wszystkich wychował... Tak mawiał stary K. do tych, których nie dane mu było wychowywać, na przykład
do dzieciaków sąsiadów z ulicy, obijających bramę piłką lub też docinających mu
zza krzaków, kiedy spacerował z psem po osiedlu, lub też tych, które szkolnym
zwyczajem odwiedziły mnie w dniu urodzin i nie zagustowały w kanapkach
przygotowanych przez matkę. Czekałem więc na tę wojnę, że może się jakaś
nadarzy, żebym mógł jej zaznać, a przy okazji zastrzelić starego K. Tymczasem
historia była dla nas łaskawa (jak mawiał stary K.), byliśmy przez nią
rozpieszczani, powinniśmy dziękować Bogu, że nie przeżyliśmy wojny (jak mawiał
stary K.), ach, zresztą i tak byśmy jej nie przeżyli, bo takie zdechlaki nie
miałyby prawa przetrwać, wojnę mogli przetrwać tylko ludzie twardzi, mocni,
tylko ludzie silnej woli, mawiał stary K., a ja nie mogłem się nadziwić, skąd o
tym wie, bo przecież urodził się w czasie wojny i zanim nauczył się na dobre
chodzić, wojna się skończyła, zapewne ktoś twardy, mocny i obdarzony silną wolą
pomógł mu ją przetrwać, zapewne był to jego ojciec, ale nie pytałem go o to,
nie chciałem drażnić. Chciałem tylko, żeby na chwilę wybuchła jakaś mała
wojenka, choćby tylko w naszym mieście, jakieś powstanie jednych przeciw
drugim. I stary K. byłby jednym z jednych, a ja byłbym jednym z drugich. I
miałbym karabin strzelający prawdziwymi nabojami. I pierwszym i ostatnim
wrogiem, którego bym zdążył zastrzelić, byłby stary K. Potem powstanie znów
stałoby się położeniem zupełnie pokojowym, jedni dogadaliby się z drugimi, a
gazety podawałyby, że zginął tylko jeden człowiek, tyle co nic, przecież na
wojnie ginęły miliony ludzi. Niestety, historia nas rozpieszczała, pozwoliła nam wychowywać się w warunkach
pokojowych (jak mawiał stary K.), dorastać w temperaturze pokojowej, dlatego
nie mogliśmy wyrosnąć na porządnych ludzi, bo mieliśmy się za dobrze. Stary K.
mówił w drugiej osobie liczby mnogiej wtedy, kiedy akurat nie spowodowałem
indywidualnie niczego, za co należałaby mi się kara, kiedy akurat nie
przypomniała mu się żadna tak zwana kara zaległa, kiedy niczego takiego nie
mógł przywołać. Wtedy zamiast po pejcz sięgał po przysłowia, mawiał: – Nic z was nie będzie, pieprzone zdechlaki, uczyć się wam nie chce, tylko
wydurniać. Boże, co za dzieciarnia, ty widzisz i nie grzmisz... Durne
szczeniaki... Jakby mi kto dał na wychowanie jednego z drugim, inaczej by
śpiewali... Pamiętaj, synu, kto nie słucha ojca-matki, ten słucha psiej skóry.
Zapamiętaj, czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał. Ja w twoim
wieku nie miałem tak dobrze, ja musiałem pracować na siebie.
Pamiętaj, ech... Trzeba by was trzymać krótko za mordę, może by coś wyrosło, a
tak, ech, szkoda gadać... Wart Pac pałaca. Jaki ojciec, taki syn. Banda
gówniarzy. Kocą się po tych osiedlach. Dzieci rodzą dzieci. Durne to takie.
Ech, wychowałbym... Tak mówił do
„nas”, których byłem jedynym słuchającym przedstawicielem; byłem słuchem
swojego pokolenia, tytko słuchem, bo głosu nikt mi nie udzielił. Zresztą, nie
chciałem głosu, chciałem tylko wojny, karabinu, chciałem tylko zrobić staremu
K. trzecie oko w majestacie prawa, co w warunkach pokojowych byłoby niemożliwe,
w warunkach pokojowych dzieciom nie daje się karabinów; co innego wojna,
najlepiej powstanie. Widziałem pomnik małego powstańca, on na pewno biegał z
karabinem i strzelał do wrogów, może nawet zastrzelił więcej niż jednego i
dlatego postawili mu pomnik; ja nie chciałem pomnika, nie chciałem strzelać do
nikogo poza starym K., bo bez karabinu byłem bezbronny, bo bez wojny byłem
bezbronny, gdybym go zastrzelił w temperaturze pokojowej, zostałbym ojcobójcą,
a stary K. mawiał: – Pamiętaj, kto podnosi rękę na ojca-matkę, temu ta ręka uschnie. Nie chciałem, żeby mi uschła ręka, codziennie rano sprawdzałem, czy. mi nie
uschła, bo we śnie, w każdym śnie podnosiłem na niego rękę, w każdym śnie byłem
ojcobójcą, bo wojna nie chciała wybuchnąć nawet we śnie, bo gdyby wybuchła, nie
podniósłbym ręki na, ojca, lecz na wroga, mógłbym mu zrobić trzecie oko i nie
byłbym ojcobójcą, tylko żołnierzem, który spełnia swój żołnierski obowiązek. I
tak już cierpiałem do rozpuku od tych pokojowych pieśni, od tego niewybuchnięcia
wojny i absolutnego niezanoszenia się na wybuchnięcie, aż któregoś ranka stary
K. zaczął ze łzami w oczach krążyć po domu i mówić do matki: – Słyszałaś, co te skurwysyny zrobili? krążyć i mówić do swojej siostry starej panny: – No to nam
narobili, skurwysyny... krążyć i mówić do swojego brata starego kawalera: –To skurwysyny są, mówiłem, z takimi nie ma co gadać... Kiedy wszyscy naraz zaczęli krążyć po domu ze łzami w oczach, zapytałem, co się
stało, i usłyszałem: – Biedne dziecko, wojna... a potem: – I co go straszysz, durna babo? Nie wojna, tylko
stan wojenny! a potem: – To to samo, co wojna, tylko gorsza, bo swoich ze swoimi. a potem: – Jacy tam oni swoi, to same Rusy. a potem jeszcze: – Przeklęta komuna, przeżyje nas i nasze dzieci, i dzieci naszych dzieci! Wtedy pomyślałem sobie: „Czy to możliwe? Co za szczęście!”, i
postanowilem, zapisać się do Rusów, do przeklętej komuny, i przeżyć ich (na
dzieci się nie zanosiło u ciotki starej panny i wujka starego kawalera, by1em,
jedynym dzieckiem w tym domu, jedynym wnukiem ojca starego K., który ten dom
postawił), postanowiłem przeżyć ich wszystkich, a zwłaszcza starego K., którego
chciałem żabić bezzwłocznie, w obawie, że ta wojna może nie potrwać
wystarczająco długo.
Source of the quotation | Gnój : (antybiografia) / Wojciech Kuczok. - Warszawa : W.A.B, 2003. - 212, [4] s. |
Bookpage (from–to) | pp. 69-74. |
|
Smrad (Czech)
Přál jsem si, aby vypukla válka. Čekal jsem, až vypukne nějaká válka, i
kdyby jen na několik dní, v tu chvíli bych vstoupil do nepřátelského vojska,
proti kterému by bojoval starý K., a i kdyby nebojoval v žádném, kdyby se někde
schoval a pokusil se to celé přečkat, já bych byl na straně nepřátel a plnil
jejich rozkazy, a rozkaz by zněl střílet do nepřítele, v tu chvíli bych mohl
jménem zákona přijít domů a starého K. zastřelit, potom by ta válka mohla
skončit. Vyčkával jsem, poslední, o které jsem věděl, však definitivně skončila
čtvrt století předtím, než jsem se narodil; byl jsem dítětem míru, ve škole
jsme zpívali mírové písně, pořádali oslavy na počest míru, „Nechceme válku!“,
psali jsme na transparenty a dokonce i starý K. ve chvilkách výchovného
rozjímání říkával: „Nevíte, co je to válka, vy poseroutkové. Rozmazlení fakani. Málo vás bijeme,
málo. Nechcete žrát, chcíplotiny, protože nevíte, co je to hlad. Já bych vás
srovnal do latě...“ Tohle říkával starý K. těm, které neměl právo vychovávat, například dětem
sousedů z ulice, které si pinkaly s míčem o vrata: nebo si z něj zpoza křoví
utahovaly, když venčil psa na sídlišti, anebo těm, které mě v den mých
narozenin ze slušnosti navštívily a nezachutnaly jim maminčiny chlebíčky. Čekal
jsem tedy na tu válku, že možná nějaká vypukne, abych věděl, co to je, a
příležitostně mohl starého K. zastřelit. Dějiny k nám však doposud byly
shovívavé (jak říkával starý K.), byli jsme díky nim rozmazlení, měli bychom
děkovat Bohu, že jsme válku nezažili (jak říkával starý K.), ale stejně bychom
ji nepřežili, protože takové chcíplotiny by neměly právo přežít, válku mohli
přežít jenom lidé odolní, silní, pouze lidé s pevnou vůlí, říkával starý K., a
já jsem se nemohl vynadivit, odkud to ví, protože se přeci narodil během války,
a než se vůbec naučil chodit, válka skončila, nejspíš mu ji někdo odolný, silný
a obdařený pevnou vůlí pomohl přežít, nejspíš to byl jeho otec, ale neptal jsem
se ho na to, nechtěl jsem ho provokovat. Chtěl jsem jen, aby na chvilku vypukla
nějaká malá válka, i kdyby jenom v našem městě, nějaké povstání dvou táborů.
Starý K. by byl jedním z těch prvních a já jedním z těch druhých. A měl bych
kulomet s ostrými náboji. A prvním a posledním nepřítelem, kterého bych stihl
zastřelit, by byl starý K. Potom by to povstání znovu přešlo do stavu úplného
míru, ti první by se dohodli s druhými a v novinách by se psalo, že zahynul
jeden jediný člověk, což nic není, ve válkách přece umírají miliony lidí. Dějiny nás však bohužel rozmazlovaly, umožnily nám, abychom vyrůstali v
mírových podmínkách (jak říkával starý K.), abychom dospívali v mírové teplotě,
proto z nás nemohlo nic pořádného vyrůst, měli jsme se až příliš dobře. Starý
K. hovořil v druhé osobě množného čísla pokaždé, když jsem právě neudělal nic,
za co bych měl být potrestán, když si právě nevzpomínal na nějaký, takzvaně
promlčený trest, když si nic takového nemohl vybavit. V tu chvíli nesahal po
bičíku, ale po úslovích, říkával: „Nic z vás nebude, vy podělané chcíplotiny, nechcete se učit, jenom byste se
flákali. Jste jako malé děti, ach Bože, ty to vidíš a mlčíš... Pitomí
poseroutkové... Kdybych si mohl vzít jednoho po druhém, to byste hned jinak
zpívali... Pamatuj si, synu, ten, kdo nectí otce -matku své, do pekla se
propadne. Zapamatuj si, co se v mládí naučíš, ve stáří jako když najdeš. Já
jsem se ve tvých letech neměl tak dobře, já jsem si na sebe musel sám
vydělávat. Zapiš si to za uši... Kdybychom vás drželi zkrátka, to by z vás
možná něco vyrostlo, ale takhle, škoda mluvit... Jeden za osmnáct, druhý bez
dvou za dvacet. Jaký pán, takový krám. Banda poseroutků. Poflakuje se to po sídlištích.
Náctileté matky. Ubožáci. Ale já bych vás srovnal...“ Tohle „nám“ říkal, i když jediným posluchačem jsem byl já; byl jsem posluchačem
naší generace, pouhým posluchačem, slovo už mi nikdo nedal. Ostatně, já jsem
nechtěl mít slovo, chtěl jsem jenom válku, kulomet, chtěl jsem jen starému K.
jménem zákona udělat třetí oko do hlavy, což v mírových podmínkách nebylo
možné, v mírových podmínkách se dětem nedávají kulomety; ale k čemu by mi byla
válka, stačilo by povstání. Viděl jsem pomník malého povstalce, ten určitě
běhal s kulometem a střílel po nepříteli, možná dokonce zastřelil víc než
jednoho, a proto mu postavili pomník; já jsem nechtěl pomník, nechtěl jsem
střílet po nikom jiném vyjma starého K., jenže bez kulometu jsem byl bezbranný,
bez války jsem byl bezbranný, kdybych ho zastřelil v mírových podmínkách, byl
bych otcovrahem, a starý K. říkával: „Pamatuj si, každý, kdo vztáhne ruku na otce -matku své, tomu ať upadne.“ Nechtěl jsem, aby mi upadla ruka, každé ráno jsem kontroloval, jestli už mi neupadla,
neboť ve snu, v každém snu jsem ji na něj vztahoval, v každém snu jsem byl
otcovrahem, válka však ne a ne vypuknout dokonce ani ve snu, a i kdyby vypukla,
nevztahoval bych ruku na otce, ale na nepřítele, mohl bych mu udělat třetí oko
do hlavy a nebyl bych otcovrahem, ale pouhým vojákem, který plní svoji
vojenskou povinnost. I tak už jsem kvůli těm mírovým písním trpěl k prasknutí,
kvůli tomu, že nevypukla válka a rozhodně to nevypadalo na to, že by měla, až
jednoho rána začal starý K. se slzami v očích chodit po bytě a říkat matce: „Slyšelas, co ti zmrdi udělali?“ chodil sem a tam a říkal své sestře staré panně: „Pěkně nám to zavařili, zmrdi jedni...“ chodil sem a tam a říkal svému bratrovi starému mládenci: „Jsou to zmrdi, říkal jsem, že s takovýma nemá cenu diskutovat...“ Když potom všichni začali chodit po domě se slzami v očích, zeptal jsem se, co
se stalo, a dostal jsem odpověď: „Dítě nešťastné, je válka...“ a potom: „Co ho strašíš, ty jedna náno pitomá? Jaká válka? Válečný stav!“ a potom: „To máš úplně to samé, jenomže mezi našima.“ a potom: „O jakých našich mluvíš, to jsou samí Rusáci.“ a potom ještě: „Zatracení komouši, přežijou nás i naše děti, i děti našich dětí!“ V tu chvíli mě napadlo: „To snad není pravda! Mám já to ale štěstí!“ A rozhodl
jsem se, že se nechám zapsat k Rusákům, k zatraceným komoušům a že je přežiju
(co se týče dětí, nevypadalo to u tetičky staré panny ani strýčka starého
mládence perspektivně, byl jsem j e d i n é dítě v t o m domě, j e d i n ý v n
u k otce starého K., který t e n dům postavil), rozhodl jsem se, že je všechny
přežiju, a zvláště starého K., kterého jsem chtěl neprodleně zabít, protože
jsem se bál, že tahle válka nebude trvat příliš dlouho.
Source of the quotation | Wojciech Kuczok: Smrad, Havran 2009 |
Bookpage (from–to) | pp. 55-59. |
|