Ez az oldal sütiket használ

A portál felületén sütiket (cookies) használ, vagyis a rendszer adatokat tárol az Ön böngészőjében. A sütik személyek azonosítására nem alkalmasak, szolgáltatásaink biztosításához szükségesek. Az oldal használatával Ön beleegyezik a sütik használatába.

Andrzejewski, Jerzy: Brány do raja (Bramy raju Szlovák nyelven)

Andrzejewski, Jerzy portréja

Bramy raju (Lengyel)

Na czas powszechnej spowiedzi zaprzestano wszelkich pieśni, miał się właśnie ku końcowi trzeci dzień powszechnej spowiedzi i wciąż szli ogromnymi lasami kraju Vendôme, szli bez pieśni i bez dzwonienia w dzwonki, w ciasno stłoczonej gromadzie, tylko monotonny szelest paru tysięcy nóg było słychać, czasem skrzypienie wozów, które zamy­kały pochód dzieci wioząc te, które zasłabły z wyczerpania lub miały nogi zbyt dotkliwie poranione, aby móc iść pieszo, droga wśród starej puszczy zdawała się nie mieć początku i końca, już piąta niedziela mijała od owej przedwieczornej godziny, kiedy Jakub z Cloyes, zwany Jakubem Znalezionym, a ostatnio niekiedy Jakubem Pięk­nym, opuścił był swój samotny szałas ponad pastwiskami należącymi do wsi Cloyes i powiedział do czternastu pa­sterzy i pasterek z Cloyes: objawił mi Bóg wszechmogący, aby wobec bezdusznej ślepoty królów, książąt i rycerzy dzieci chrześcijańskie okazały łaskę i miłosierdzie dla miasta Jerozolimy, które jest w rękach pogańskich Turków, ponie­waż ponad wszelkie potęgi na ziemi i na morzu ufna wiara oraz niewinność dzieci największych dzieł może dokonać, w czternaścioro wyruszyli w tę noc wiosenną pełną bicia dzwonów i płaczu opuszczanych matek, lecz teraz, gdy weszli w puszczę i od trzech dni trwał czas powszechnej spowiedzi, oczyszczającej z wszelkich grzechów i przewi­nień, było ich wiele ponad tysiąc dalekie słońce obojętnie płonęło ponad obszarami cienia, wilgoci i ciszy, mocniej­szym od jego dalekiego blasku był mrok potężnych pni i konarów, liści i gałęzi, o świtach, gdy światło jeszcze kruche i nieśmiałe poczynało się powoli wznosić nad obsza­rami zieleni i milczenia, poranne ptaki wrzeszczały w gą­szczach puszczy, wrzeszczały również i wtedy, gdy zapadał zmierzch, a nocami, kiedy szli, aby nie przerywać czasu spowiedzi, więc nocami pełnymi monotonnego szelestu paru tysięcy bosych nóg biegły ku nim z ciemności żałosne kuwikania puszczyków, w ciemnościach kołysały się bez­głośnie czarne krzyże, chorągwie i feretrony, teraz miał się właśnie ku końcowi trzeci dzień powszechnej spowiedzi, stary człowiek, który od trzech dni spowiadał dzieci, był dużym i ciężkim mężczyzną w brunatnym habicie brata minoryty, na czas powszechnej spowiedzi nie Jakub, lecz on szedł na czele pochodu, szedł powoli, jak człowiek zmęczo­ny, ciężkie i obrzęknięte stopy niezgrabnie wdeptując w zie­mię, dzieci kolejno, od najmłodszych począwszy, podcho­dziły do niego i idąc u jego boku wyznawały swoje drobne, jeszcze niewinne grzechy, myślał: jeśli tego świata nie ocali od zagłady młodość, nic go ocalić nie zdoła, oto wszystkie nadzieje i pragnienia złożyłem w tych dzieciach zdążających do celu, który przerasta i ich, i mnie, i wszystkich ludzi na ziemi, Boże, bądź przy tych niewinnych dzieciach, ja, któremu nie jest obcy żaden grzech i który znam do ostatniego tchu wszelkie zabłąkanie, ja, który mimo mego habitu i mojej usychającej skóry, i moich starczych warg, i stóp, które są obrazą radości i harmonii, znam równie dobrze dno ciemnych przepaści, jak urojone blaski tęsknot, ja, wielki i wszechmogący Boże, nie pozwól, aby mogło się kiedykolwiek stać to, co ujrzałem w okrutnym śnie w ową noc, kiedy zapragnąłem służyć tym niewinnym dzieciom, widziałem we śnie martwą i spaloną słońcem pustynię, spójrz — usłyszałem obok siebie obojętny głos — oto Jerozolima spragnionych i łaknących, tu wznoszą się jej święte mury i baszty, tutaj widzisz bramy raju, ponieważ bramy raju istnieją prawdziwie tylko na martwej i spalonej słońcem pustyni, kłamiesz powiedziałem pustynia jest tytko pustynią pustynia jest grobem spragnionych i łaknących odpowiedział ten sam obojętny głos na pustyni wznoszą się święte mury i baszty Jerozolimy i na niej, martwej i spalonej słońcem, otwierają się przed spragnionymi i łaknącymi olbrzymie bramy raju, pamiętam, chciałem jeszcze raz powiedzieć: kłamiesz, pustynia jest tylko pustynią, gdy zrozumiałem, że ów niewidzialny głos już przy mnie nie jest, ujrzałem dwóch młodziutkich chłopców idących samotnie pustynią, Boże pomyślałem — czyżby spośród wielu tysięcy oni byli jedynymi, którzy ocaleli, Boże, spraw, aby tak nie było, i wtedy, gdy to pomyślałem, starszy, który prowadził za rękę młodszego, potknął się i upadł, idź powiedział, ostatnim wysiłkiem podnosząc głowę — chwilę odpocznę, zaraz będzie świt, widziałem jego dłonie głęboko zanurzone w suchy piasek i jego ciemną głowę widziałem broniącą się przed śmiertelnym i ostatecznym znużeniem, idź — powiedział jeszcze raz — teraz jest jeszcze mrok, ale za chwilę będzie świt, zobaczysz Jerozolimę, wtedy ten młodszy, drobny i jasnowłosy, spytał: nie pójdziesz ze mną?, idź — powiedział tamten i widziałem, że głowa mu bezsilnie opada, już wargami dotykał piasku — idź przed siebie, prosto przed siebie, już zaczyna świtać, za chwilę zobaczysz mury i bramy Jerozolimy, idź, chwilę odpocznę i zaraz pójdę za tobą, wówczas tamten począł posłusznie iść przed siebie i po jego ruchach od razu poznałem, że jést ślepy, Boże — pomyślałem — przebudź mnie z tego snu, wciąż jeszcze niewidziałem twarzy ślepego chłopca, szedł samotny wśród martwej i spalonej słońcem pustyni, nieporadnymi rękoma macając w pustce, jakby szukał dla nich oparcia, a tamten, już martwiejącymi wargami dotykając pustynnego piasku, jeszcze zdołał powiedzieć: już świta, widzę ogromne mury i bramy Jerozolimy, złote dzięki światłu, które nie wiem, skąd się bierze, z samych murów, bram i baszt czy też ze złotego poblasku, który ponad nimi ogarnia powietrze i niebo, Boże, nie dopuść, aby mógł się kiedykolwiek sprawdzić ten okrutny sen, już byłem przebudzony, lecz jeszcze we śnie pogrążony, gdy ten oślepły, drobny i jasnowłosy, wciąż przed siebie idąc i w taki sposób dotykając dłońmi pustego powietrza, jakby dotykał prawdziwych murów, odwrócił ku mnie swoją twarz i wtedy, nie, nie wtedy, lecz zaraz po tej dręczącej nocy, gdy pełen wszyst­kich grzechów i bardziej niż kiedykolwiek przezwyciężenia grzechów spragniony, wyszedłem naprzeciw krucjacie dzieci i powiedziałem: dzieci moje najmilsze, wybrane przez Boga dla odnowienia nieszczęsnej ludzkości, jeśli podążacie do celu tak wielkiego, oczyśćcie się ze wszystkich swoich niewinnych grzechów, niech nastanie wśród was i u począt­ku waszej dalekiej drogi czas powszechnej spowiedzi, wtedy tę twarz samotnego ślepca wśród martwej i spalonej słoń­cem pustyni ujrzałem przed sobą, i nie dopuść do tego, wielki wszechmogący Boże, była to twarz Jakuba z Cloyes, teraz miał się ku końcowi trzeci dzień powszechnej spowie­dzi, ostatnie spowiadały się dzieci z Cloyes, które szły na czele pochodu, wśród nich szedł Jakub, szedł Aleksy Melissen, on jedyny nie z Cloyes pochodzący, szła Blanka — córka kołodzieja, szedł Robert — syn młynarza, szła Maud — córka kowala, myślał Jakub: słysząc każde słowo, które on leżący obok mnie w ciemnościach wypowiadał, po raz pierwszy ujrzałem ogromne mury i bramy Jerozolimy, złote dzięki światłu, które nie wiem, skąd się brało, z samych murów, bram i baszt czy ze złotego poblasku, który ponad nimi ogarniał powietrze i niebo, myślał idący obok niego Aleksy Melissen: kocham cię, choć nic wiem, czy moja miłość wynika tylko z ciebie i ze mnie, czy leż zbudził ją z nieistnienia ten, który już teraz nie istnieje, powiąza­niem mnie i ciebie jest ta miłość czy też odblaskiem miłości innej, lej, która pierwsze swoje słowo zdążyła tylko raz wypowiedzieć, a potem poszła w chłód i szum śmiertelnych wód, aby już nigdy nie objawić się w ciele i w słowie, nie wiem, skąd się wzięła moja miłość do ciebie, ale skądkol­wiek zaczerpnęła swój początek i swoje pierwsze oczarowa­nie, nigdy cię kochać nie przestanę, ponieważ, jeśli istnieję, to tylko dlatego, aby, sam niekochany, potrzebę miłości całym sobą potwierdzać, ...

 



KiadóPIW, Warszawa
Az idézet forrásas.159-163.
Megjelenés ideje

Brány do raja (Szlovák)

Na čas všeobecnej spovede prestali so všetkými piesňami, práve sa končil tretí deň všeobecnej spovede, a ešte vždy šli bezhraničnými lesmi kraja Vendôme, šli bez piesní a bez cengania, v husto natlačenom zástupe, iba monotónny šuchot niekoľko tisíc nôh bolo počuť, kedy-tedy zavŕzganie vozov, ktoré uzavierali pochod detí, vezúc tie, ktoré oslabli od vyčerpania alebo mali nohy veľmi boľavo doráňané a nemohli ísť pešo, zdalo sa, že cesta starým pralesom nemá začiatku ani konca, už piaty týždeň uplýval od tej predvečernej hodiny, keď Jakub z Cloyes, zvaný Jakub Najdúch a v poslednom čase Jakub Krásny, bol opustil svoju osamotenú kolibu nad pastvinami patriacimi dedine Cloyes a povedal štrnástim pastierom a pastierkam z Cloyes: všemohúci Boh mi zjavil, aby vzhľadom na bezduchú slepotu kráľov, kniežat a rytierov kresťanské deti preukázali láskavosť a nilosrdenstvo voči mestu Jeruzalemu, ktoré je v rukách pohanských Turkov, pretože dôverčivá viera a nevinnosť detí sú mocnejšie ako všetky sily na zemi a na mori a môžu vykonať tie najväčšie činy, štrnásť ich vykročilo v tú jarnú noc vypinenú zvonením zvonov a plačom opúšťaných matiek, lež teraz, keď vošli do pralesa a tri dni trval čas všeobecnej spovede, očiséujúcej od všetkých hriechov a pokleskov, bolo ich oveľa viac ako tisíc, ďaleké slnce ľahostajne horelo nad tônistými, tichými a vlhkými priestránstvami, od jeho ďalekej žiary bolo silnejšie šero mohutných kmeňov a konárov, lístia a vetiev, na svite, keď sa ešte krehké a nesmelé svetlo začalo pomaly dvíhať nad zelenými a mlkvymi priestranstvami, ranné vtáky škriekali v húští pralesa, škriekali aj vtedy, keď padal súmrak, a po nociach, keď išli, aby neprerušovali čas spovede, teda po nociach vypinených monotónným šuchotom niekoľko tisíc bosých nôh dolietalo k nim z tmy smutné kuvikanie kuvikov, v tme sa ticho kývali čierne kríže, zástavy a sväté obrazy, práve teraz sa blížil ku koncu tretí deń všeobecnej spovede, starý človek, čo tri dni spovedal deti, bol vysoký a ťažký chlap v hnedom habite brata minoritu, počas všeobecnej spovede nešiel na čele po­chodu Jakub, ale on, šiel pomaly, ako unavený človek, nemotorne vbárajúc do zeme ťažké a opuchnuté nohy, deti zaradom, počnúc od najmladších, prichádzali k nemu a idúc popri ňom, vyznávali svoje malé, ešte nevinné hriechy, myslel si: ak tento svet nezachráni od záhuby mladosť, nić ho nebude môcť zachrániť, všetky nádeje a túžby som vložil do týchto detí ponáhľajúcich sa k cieľu, ktorý prerastá aj ich, aj mňa, aj všetkých ľudí na zemi, Bože, neopusť tieto nevinné deti, ja, ktorému nie je cudzí nijaký hriech a ktorý poznám do posledného dychu každé poblúdenie, ja, ktorý napriek svojmu habitu a svojej uschýnajúcej pokožke a svojim stareckým perám i nohám poznám rovnako dobre dno tmavých priepastí , ako vysnívaný lesk túžob, ja, veľký a všemohúci Bože, nedopusť, aby sa niekedy mohlo stať to, čo som videl v strašnom sne v tú noc, keď som zatúžil slúžiť týmto nevinným deťom, vo sne som videl mŕtvu a od slnca spálenú púšť, pozri – počul som pri sebe ľahostajný hlas – to je Jeruzalem smädných a dychtivých, tu sa týčia jeho sväté múry a bašty, tu vidíš brány do raja, pretože brány do raja jestvujú naozaj iba na mŕtvej a od slnca spálenej púšti, klameš – povedal som – púšť je len púšť, púšť je hrobom smädných a dychtivých – ten istý ľahostajný hlas odpovedal - na púšti sa týčia sväté múry a bašty Jeruzalema a na nej, mŕtvej a od slnca spálenej, otvárajú sa pred smädnými a dychtivými obrovské brány do raja, pamätám sa, chcel som ešte raz povedať: klameš, púšť je len púšť, keď som pochopil, že ten neviditeľný hlas nie je už pri mne, uvidel som dvoch mladučkých chlapcov, ako idú sa­mi púšťou, Bože – pomyslel som si – že by sa spomedzi tých tisícov iba oni boli zachránili, Bože, učiň, aby sa tak nestalo, a vtedy, keď som si to pomyslel, starší, ktorý viedol za ruku mladšieho, sa potkol a spadol, choď – povedal, poslednými sila­mi zdvihnúc hlavu – chvíľku si odpočiniem, čoskoro bude svitať, videl som mu ruky hlboko zaborené do suchého piesku i tmavú hlavu som mu videl, ako sa bránila pred smrteľnou a konečnou únavou, choď – povedal ešte raz – teraz je ešte prítmie, ale o chvíľku bude svitať, uvidíš Jeruzalem, vtedy sa ten mladší, drobný a plavovlasý, opýtal: nepôjdeš so mnou?, choď, povedal tamten a videl som, že mu hlava bezmocne klesá, už sa perami dotýkal piesku – choď rovno, len choď rovno, už začína svitať, o chvíľu uvidíš múry a brány Jeruzalema, choď, chvíľu si odpočiniem a hneď pôjdem za tebou, vtedy tamten začal kráčať rovno a podľa jeho pohybov som ihneď poznal, že je slepý, Bože – pomyslel som si – prebuď ma z tohto sna, ešte vždy som nevidel tvár slepého chlapca, šiel sám cez mŕtvu a od slnca spálenú púšť, bezradnymi rukami hmatkajúc v prázdne, akoby hľadal pre ne oporu, a tamten; meravejúcimi perami sa už dotykajúc piesku, ešte vládal povedať: už svitá, vidím obrovské múry a brány Jeruzalema, zlaté vďaka svetlu, ktoré sa neviem odkiaľ berie, zo samotných múrov, brán i bášt a či aj zo zlatej žiary, ktorá nad nimi preniká povetrie i oblohu, Bože, nedopusť, aby sa niekedy mohol spiniť ten strašný sen; už som bol hore, ale ešte vždy ponorený v sne, keď ten slepý, drobný a plavovlasý, stále kráčajúc rovno, a tak sa dotýkajúc prázdneho povetria, akoby sa dotýkał skutočných múrov, obrátil ku mne tvár a vtedy, nie, nie vtedy, ale hneď po tej mučivej noci, plný všetkých hriechov a ako nikdy preniknutý túžbou zvíťaziť nad hriechmi, vyšiel som v ústrety križiackej výprave detí a povedal som: deti moje najmilšie, vyvolené Bohom na zmenenie nešťastného ľudstva, ak sa ponáhľate k takému veľkému cieľu, očistite sa zo všetkých svojich nevinných hriechov, nech nastane medzi vami na začiatku vašej ďalekej cesty čas všeobecnej spovede, vtedy som tú tvár osamoteného slepca uprostred mŕtvej a od slnca spálenej púšte uvidel pred sebou a, nedopud to, veľký, všemohúci Bože, bola to tvár Jakuba z Cloyes, teraz sa blížil ku koncu tretí deň všeobecnej spovede, posledné sa spovedali deti z Cloyes, ktoré išli v čele pochodu, medzi nimi šiel aj Jakub, aj Alexej Melissen, on jediný nepochádzal z Cloyes, aj Blanka – kolárova dcéra, aj Róbert – mlynárov syn, aj Maud – kováčova dcéra, Jakub si myslel: počul som každé jeho slovo, ktoré vyslovil, ležiac pri mne v tme, vtedy som prvý raz uvidel obrovské múry a brány Jeruzalema, zlaté vďaka svetlu, ktoré sa neviem odkiaľ bralo, zo samotných múrov, brán i bášt či zo zlatej žiary, ktorá nad nimi prenikala povetrím i oblohou, Alexej Melissen idúci vedľa neho si myslel: ľúbim ťa, hoci neviem, či moja láska vznikla iba z teba a zo mňa, a či ju zobudil z nebytia ten, ktorý už teraz nejestvuje, či je tá láska spojivom medzi mnou a tebou a či je aj odleskom inej lásky, tej, ktorá stačila svoje prvé slovo iba raz vysloviť, a potom zapadla do chladu a šumu smrteľných vôd, aby sa už nikdy nezjavila v tele a v slove, neviem, odkiaľ sa vzala moja láska k tebe, ale kdekoľvek korení jej počiatok a jej prvé očarovanie, nikdy ta ľúbiť neprestanem, pretože, ak jestvujem, tak iba preto, aby som, sám nemilovaný, potvrdzoval potrebu lásky celou svojou bytosťou, …

 



KiadóSlovenský spisovateľ, Bratislava
Az idézet forrásas.9-13.
Megjelenés ideje

minimap