Ez az oldal sütiket használ

A portál felületén sütiket (cookies) használ, vagyis a rendszer adatokat tárol az Ön böngészőjében. A sütik személyek azonosítására nem alkalmasak, szolgáltatásaink biztosításához szükségesek. Az oldal használatával Ön beleegyezik a sütik használatába.

Huelle, Pawel: Weiser Dawidek

Huelle, Pawel portréja

Weiser Dawidek (Lengyel)

Na dworze było już ciemno, przy ulicy rozbłysły latarnie. Ich blask wpadał do sekretariatu i zanim woźny przekręcił wyłącznik, siedzieliśmy w żółtobladym snopie światła jak dewotki w kościele po dawno skończonym nabożeństwie. A ja zastanawiałem się, dlaczego Weiser nie miał rodziców i mieszkał tylko ze swoim dziadkiem. Nigdy, ani wtedy, ani później, nie dowiedziałem się, kim był jego ojciec lub matka. Być może człowiek, który mieszkał pod jedenastką i zajmował się krawiectwem, był tylko jego przyszywanym dziadkiem, nawet niekoniecznie kimś z rodziny. Tylko że nikt nie mógł tego wyjaśnić, ani wtedy, ani później, kiedy po latach – nie bez podstępu – udało mi się przejrzeć szkolne papiery Weisera i gdy dotarłem również do odpowiednich dokumentów w archiwum Urzędu Miejskiego. Stare dzienniki lekcyjne były już wówczas skasowane, ale pozostały arkusze ocen, gdzie wyblakłym atramentem było napisane: „Nazwisko: Weiser. Imię: Dawid. Ur.: 10.09.1945”. Rubryka „miejsce urodzenia", podzielona na dwie części, wojewódzką i powiatową, była nie wypełniona i tylko na dole ktoś dopisał kopiowym ołówkiem: „Brody", a w nawiasie widniało jeszcze: „ZSRR”. W rubrykach „ojciec", „matka" najpierw wstawiono atramentem poziome kreski, a później ta sama ręka tym samym kopiowym ołówkiem dopisała: „sierota”. I dalej tym samym charakterem pisma naniesiono informację: „Opiekun prawny: A. Weiser, zamieszkały...” i tu podany był nasz adres, to znaczy adres naszej kamienicy z numerem mieszkania Weisera.
Dzisiaj, kiedy to wszystko wyławiam z pamięci jak okruszyny bursztynu z brudnej wody zatoki, rodzice Weisera wyłaniają się w kształcie dwóch poziomych kresek postawionych atramentem w arkuszu ocen. Bo dział ewidencji ludności w Urzędzie Miejskim nie miał na ten temat nic więcej do powiedzenia.
W okienku, które przypominało kasę obskurnego dworca, ręka urzędniczki położyła małą karteczkę, z której dowiedziałem się rzeczy następujących: Abraham Weiser, narodowości żydowskiej, obywatelstwa polskiego, urodzony w Krzyworówni (ZSRR) w roku 1879, przybył do Gdańska w roku 1946 jako repatriant. W tym roku brak jakiejkolwiek adnotacji o dzieciach, które towarzyszyłyby mu w podróży. Dopiero w roku 1948, a więc w dwa lata później, Abraham Weiser zgłosił, że pod jego opieką znajduje się chłopiec, narodowości polskiej, obywatelstwa polskiego, urodzony w Brodach 10.09. 1945. Adnotacji o rodzicach chłopca brak, nie ma też żadnych kopii aktu urodzenia dziecka. Abraham Weiser utrzymywał, że dziecko jest jego wnukiem, lecz w rubrykach „rodzice” nie zapisano jakichkolwiek danych o matce lub ojcu chłopca. Dlaczego tak się stało – nikt nie jest w stanie wyjaśnić. Podobnie jak nie wyjaśniono do tej pory przyczyn zaginięcia dwunastoletniego Dawida Weisera, który prawdopodobnie zginął w lesie brętowskim w sierpniu 1957 roku, rozerwany niewypałem. Nie ma jedynie żadnych wątpliwości co do zgonu Abrahama Weisera: poświadcza to akt wystawiony przez lekarza szpitala wojewódzkiego, który miał wówczas dyżur.
„Chce pan numer tego aktu?” – zapytała urzędniczka, widząc, jak stoję nadal przy okienku i jak mijają mnie w ciemnym i ponurym korytarzu milczący ludzie. Ale ja nie miałem już pytań, a przynajmniej nie do niej ani do nikogo z tych ludzi, którzy nosili w rękach kartki, formularze, podania, odpisy, wyciągi, kopie, nakazy, wezwania, świadectwa i całą makulaturę, w jaką obrasta życie – nawet po śmierci.
Nie miałem już żadnych pytań, a raczej miałem wciąż to samo pytanie: kim w końcu był Weiser? Bo jeśli nie wnukiem Abrahama Weisera, to dlaczego nosił to samo nazwisko i czy to było jego nazwisko prawdziwe? A także: czemu pan Abraham Weiser, zgłaszając w dziale ewidencji ludności chłopca i uznając go za swojego wnuka, nie podał, kim byli jego rodzice? Bo przecież, jeśli był to jego wnuk prawdziwy, kość z kości, krew z krwi, to musiał być dzieckiem jego syna lub córki. Cokolwiek więc stało się z nimi, czy żyli gdzieś jeszcze (o czym mógł nie wiedzieć), czy zmarli od mrozu lub na tyfus i przykryła ich warstwa piachu (o czym, powiedzmy, wiedział), jedno jest pewne: pan Abraham Weiser nie mógł nie znać ich imion. Owszem, mógł nie znać imienia matki – jeśli Dawid był synem syna, albo imienia ojca – jeśli był synem córki, lecz musiał znać imię przynajmniej jednego z rodziców. A skoro go nie podał, znaczy, że nie chciał podać. Chyba że... chyba że jednak nie znał. Tylko że jeśli nie znał, jeśli n a p r a w d ę nie znał, to wówczas Dawid Weiser prawie na pewno nie był jego wnukiem. A jeśli nie był jego wnukiem, to mógł też i nie być Dawidem, i nie urodzić się w Brodach, akurat w roku czterdziestym piątym, i nawet – nie być Żydem.
Tak, wtedy po wojnie, kiedy tysiące ludzi zmierzało ze wschodu na zachód, z południa na północ i z zachodu na wschód, wtedy ginęły papiery i można było podać różne rzeczy, bo nie wszystko dało się sprawdzić. Zaginięcia i cudowne odnalezienia były chlebem powszednim dla ówczesnych urzędników działu ewidencji ludności. I pan Abraham Weiser mógł z powodzeniem twierdzić, że chłopiec jest jego wnukiem, że na imię ma Dawid i nosi to samo nazwisko co on, tyle tylko że jest narodowości polskiej. A jeśli tak twierdził, to zapewne dlatego, że tamten naród przestał zupełnie istnieć. Po prostu, kiedy pan Abraham Weiser wypełniał formularz, jego naród dopiero co zniknął z Europy. I pewnie dlatego wpisał lub polecił wpisać narodowość polską. Bo przecież narodowość i obywatelstwo to nie są rzeczy drugorzędne po epoce takiej jak ta, którą przeżył gdzieś na południowym wschodzie, wśród Ukraińców, Niemców, Rosjan, Polaków, Żydów i Ormian, i kogo tam jeszcze – myślałem wychodząc z ciemnego gmachu urzędu i zobaczyłem raz jeszcze dwie poziome kreski w arkuszu ocen Weisera, te dwie linie pociągnięte bledniejącym z roku na rok atramentem. I teraz, kiedy to piszę, też je widzę, choć może atrament wyblakł już zupełnie i rubryka – „ojciec” i „matka” – wygląda tak, jakby tam nigdy nic nie było napisane. 



KiadóŚwiat Książki
Az idézet forrásaPaweł Huelle: Weiser Dávidka, Świat Książki, Warszawa 1997. 55-58. o.

minimap