Ez az oldal sütiket használ

A portál felületén sütiket (cookies) használ, vagyis a rendszer adatokat tárol az Ön böngészőjében. A sütik személyek azonosítására nem alkalmasak, szolgáltatásaink biztosításához szükségesek. Az oldal használatával Ön beleegyezik a sütik használatába.

Herbert, Zbigniew: Elegie na odchod pera inkoustu lampy (Elegia na odejście pióra atramentu lampy Cseh nyelven)

Herbert, Zbigniew portréja

Elegia na odejście pióra atramentu lampy (Lengyel)

Zaprawdę wielka i trudna do wybaczenia jest moja niewierność
bo nawet nie pamiętam dnia ani godziny
kiedy was opuściłem przyjaciele dzieciństwa

naprzód zwracam się kornie do ciebie
pióro z drewnianą obsadką
pokryte farbą lub chrupkim lakierem

w żydowskim sklepiku
- skrzypiące schodki dzwonek u drzwi oszklonych -
wybierałem ciebie
w kolorze lenistwa
i już wkrótce nosiłeś
na swym ciele
zadumę moich zębów
ślady szkolnej zgryzoty

srebrna stalówko
wypustko krytycznego rozumu
posłanko kojącej wiedzy
- że ziemia jest kulista
- że proste równoległe
w pudełku sklepikarza
byłaś jak czekająca na mnie ryba
w ławicy innych ryb
- dziwiłem się że tyle jest
przedmiotów bezpańskich
i zupełnie niemych -
potem
na zawsze moją
kładłem cię nabożnie w usta
i długo czułem na języku
smak
szczawiu
i księżyca

atramencie
wielmożny panie inkauście
o świetnych antenatach
urodzony wysoko
jak niebo wieczoru
schnący długo
rozważny
i cierpliwy bardzo
przemienialiśmy ciebie
w morze Sargassowe
topiąc w mokrych głębinach
bibułę włosy zaklęcia i muchy
aby zagłuszyć zapach
łagodnego wulkanu
apel przepaści
kto was dzisiaj pamięta
umiłowani druhowie
odeszliście cicho
za ostatnią kataraktę czasu
kto was wspomina z wdzięcznością
w erze szybkich głupiopisów
aroganckich przedmiotów
bez wdzięku
imienia
przeszłości

jeżeli o was mówię
to chciałbym tak mówić
jakbym wieszał ex voto
na strzaskanym ołtarzu

2

Światło mojego dzieciństwa
lampo błogosławiona

w sklepach starzyzny
spotykam czasem
twoje zhańbione ciało

a byłaś dawniej jasną alegorią

duchem uparcie walczącym
z demonami gnozy
cała wydana oczom
jawna
przejrzyście prosta

na dnie zbiornika
nafta - eliksir pralasów
śliski wąż knota
z płomienistą głową
smukłe panieńskie szkiełko
i srebrna tarcza z blachy
jak Selene w pełni

twoje humory księżniczki
pięknej i okrutnej

histerie primadonny
nie dość oklaskiwanej

oto
pogodna aria
miodowe światło lata
ponad wylotem szkiełka
jasny warkocz pogody

i nagle
ciemne basy
nalot wron i kruków
złorzeczenia i klątwy
proroctwo zagłady
furia kopciu

jak wielki dramaturg znałaś przybój namiętności
i bagna melancholii czarne wieże pychy

łuny pożarów tęczę rozpętane morze
mogłaś bez trudu powołać z nicości
krajobrazy zdziczałe miasto powtórzone w wodzie
na twoje skinienie pojawiali się posłusznie
szalony książę wyspa i balkon w Weronie

oddany byłem tobie
świetlista inicjacjo
instrumencie poznania
pod młotami nocy

a moja druga
płaska głowa odbita na suficie
patrzyła pełna grozy
jak z loży aniołów
na teatr świata
skłębiony
zły
okrutny

myślałem wtedy
że trzeba przed potopem
ocalić
rzecz
jedną
małą
ciepłą
wierną

tak aby ona trwała dalej
a my w niej jak w muszli

3

Nigdy nie wierzyłem w ducha dziejów
wydumanego potwora o morderczym spojrzeniu
bestię dialektyczną na smyczy oprawców

ani w was - czterej jeźdźcy apokalipsy
Hunowie postępu cwałujący przez ziemskie i niebieskie stepy
niszcząc po drodze wszystko co godne szacunku dawne i bezbronne

trawiłem lata by poznać prostackie tryby historii
monotonną procesję i nierówną walkę
zbirów na czele ogłupiałych tłumów
przeciw garstce prawych i rozumnych

zostało mi niewiele
bardzo mało

przedmioty
i współczucie

lekkomyślnie opuszczamy ogrody dzieciństwa ogrody rzeczy
roniąc w ucieczce manuskrypty lampki oliwne godność pióra
taka jest nasza złudna podróż na krawędzi nicości

wybacz moją niewdzięczność pióro z archaiczną stalówką
i ty kałamarzu - tyle jeszcze było w tobie dobrych myśli
wybacz nafto naftowa - dogasasz we wspomnieniach jak opuszczony obóz

zapłaciłem za zdradę
lecz wtedy nie wiedziałem
że odchodzicie na zawsze

i że będzie
ciemno



Elegie na odchod pera inkoustu lampy (Cseh)

1
Vskutku velká a stěží odpustitelná je moje nevěrnost
vždyť nepamatuju dne ani hodiny
kdy jsem vás opustil přátelé dětství

nejdřív se zkroušeně obracím k tobě
pero s dřevěnou násadkou
pokryté barvou nebo křupavým lakem

v židovském krámku
skřípavé schůdky zvonek u zasklených dveří –
vybíral jsem tě
v barvě lenivosti
a brzy jsi už neslo
na svém těle
zamyšlení mých zubů
stopy školních trampot

stříbrné ocelové pero
výhonku kritického rozumu
posle útěšné vědy
– k země je kulatá
– že přímky jsou rovnoběžné
v obchodníkově krabičce
bylo jsi jako ryba jež na mě čeká
v hejnu jiných ryb

divil jsem se že je až tolik
předmětů nepatřících nikomu
a úpině němých –
potom
bylo jsi navždycky moje
vkládal jsem si tě zbožně do úst
a dlouho cítil na jazyku
chuť
šťovíku
a luny

inkouste
velkomožný pane inkouste
se skvělými předky
vysoce urozený
jak nebe večera
dlouho schnoucí
rozvážný
a velmi trpělivý
proměňovali jsme tě
v Sargasové moře
a v moudrých hlubinách topili
hedvábný papír vlasy kletby a mouchy
abychom přehlušili vůni
vlídné sopky
apel propasti

kdo vás dnes pamatuje
drazí druhové
tiše jste odešli
za poslední peřej času
kdo na vás vděčně vzpomíná
v éře rychlých propisek hlupopisek
arogantních věcí
bez půvabu
jména
minulosti

jestliže o vás mluvím
chtěl bych mluvit tak
jako bych zavěšoval obětinu
na rozbitý oltář

2
Světlo mého dětství
blahoslavená lampo

v obchodech s veteší
potkávám občas
tvé zhanobené tělo

a bývala jsi kdysi
světlou alegorií

duchem tvrdošíjně bojujícím
s démony gnóze

celá napospas vydaná očím
zřejmá
průzračně prostá

na dně nádržky
petrolej – elixír pralesů
slizký had knotu
s plamennou hlavou
štíhlý dívčí dřík cylindr ze skla
a stříbrný plechový štít
jako Selena za úplňku

tvé rozmary princezny
krásné a kruté

hysterické záchvaty primadony
které dost netleskali

hle árie plná pohody
medové světlo léta
nad otvorem cylindru
světlý vrkoč krásného počasí

a náhle
temné basy
útok vran s havrany
zlořečení záhuby
zuřivost čoudu

jak velký dramatik znala jsi příboj vášní
močály melancholie a černé věže pýchy
záře požárů duhy bouřlivé moře
mohla jsi snadno vyvolat z nicoty
krajiny zpustlé město opakované vodou
na tvůj pokyn se poslušně zjevovali
šílený kníže ostrov i balkon ve Veroně

byl jsem ti oddán
světlavé zasvěcení
nástroji poznání
pod kladivy noci

a moje druhá
plochá na stropě odražená hlava
hleděla plna hrůzy
jako z andělské lóže
na divadlo světa
spletité
zlobné
kruté

myslil jsem tenkrát
že je třeba před potopou
zachránit
věc
jedinou
malou
teplou
věrnou

tak aby trvala dál
a my v ní jak v mušli

3
nikdy jsem nevěřil v ducha dějin
vykoumaného netvora s pohledem vraha
dialektickou bestii na vodítku katů

ani ve vás – vy čtyři jezdci apokalypsy
Hunové pokroku cválající přes pozemské i nebeské stepi
ničící cestou vše úctyhodné dávné a bezbranné

celá léta jsem žil a poznával hrubé moresy dějin
monotónní procesí i nerovný boj
lotrův čele zbalamucených davů
proti hrstce rozumných poctivců

zbylo mi nemnoho
velice málo

věci
a soucit

lehkomyslně opouštíme sady dětství sady věcí
ztrácejíce na útěku rukopisy olejně lampy důstojnost pera

taková je naše přeludná pouť na hraně nicoty

odpusť mi nevděk pero se starobylým ocelovým hrotem
i ty kalamáři – tolik dobrých myšlenek ještě čekalo v tobě
odpusť petrolejová lampo – hasneš ve vzpomínkách jak opuštěný tábor

zaplatil jsem za zradu
ale tehdyjsem nevěděl
že odcházíte navždy

a že bude
tma

 



Az idézet forrásaHerbert, Zbigniew: Epilog boure, Praha 2000

minimap