Balada zimní (Cseh)
Čaroděj šel po silnici v mrazné zimní chumelici, došel k šeré šibenici. šibenice trojram lysý, na ní tři zloději visí. Usednul. „Zde dobré bydlo. Máte, hoši, pěkné sídlo! — ale teď už honem dolů, ponoclehujem tu spolu!“ Zaklel, máchnul rukou v kole hup! a již jsou všichni dole.
Zasedli kruh ve příšerný. Hlavy sobě napravují, mistra chvalně pozdravují. První jako pes je černý, kde ramena tu kolena, brada věky neholena; druhý s hlavou rozsochatou, s nohou dřevem podepjatou; třetí — pánbůh budiž s námi! — celý nahý — v očích ledy, po tváři je jíním šedý a po těle střechýl samý.
„Vzkřísil jsem Vás, dále žijte, tropte dál svou lotrovinu, za to mně dnes posloužíte. V šibenice nočním stínu pospolu se pobavíme, vínem spijem, povyspíme. Vzhůru, sneste, čeho třeba, jeden peřin, druhý chleba, třetí vína — kapka stačí! — vzhůru, leťte, plémě stračí!“ Vzlétli jako hejno ptačí.
Vzduch jen hvízdnul divým letem a již první snes‘ se zpátky. „„Nesu polštáříček malý, uzmul jsem jej vdově chudé churavícím pod dítětem; trochu na nás bude krátký —““ „Však ho na nás dosti bude!“ mistr tovaryše chválí; říká slova, statek množe: už tu čtvero měkké lože. Nad hlavami teskné vání, jako dálné žalování.
A již je tu nazpět druhý. „„Nesu víno, šel jsem zchytra na skříň kostelního sluhy, mělo ku mši sloužit zítra; jen že je ho málo trochu —““ „Stačí nám, můj dobrý hochu!“ Mistr říká svoje bludy, a již vína kolem sudy. Ve vzduchu to lačně hučí, jak když šedí vlci skučí.
Třetí tu a volá v plesu: „„Svěcenou Ti hostyj nesu! Vyrval jsem ji knězi ctnému, nes‘ ji k smrti nemocnému na poslední posilnění!““ „Dobrý chléb, když jiný není —“ Hrom v tom bouchnul. Co se děje? zem se pod nohama chvěje, vzduch jak hlína, plný chmýru, vše se točí v náhlém víru, co kde leží, co kde stojí, vzhůru dolů lítá v roji, a ti čtyři v divém kůru letí jako plevy vzhůru. Ještě zavzdechnutí táhlé, a zas ticho, ticho náhlé.
Zimní ticho. Přišlo ráno, s nocí den se plavě mísí, nad silnicí trojram lysý, na něm čtyři chlapi visí.
Az idézet forrása | http://babel.mml.ox.ac.uk/naughton/ballady.html |
|
Ballada zimowa (Lengyel)
Nocą; z
wichrem i śnieżycą, szedł czarownik okolicą, przystanął pod szubienicą. Szubienica świeci łysa, trzech złoczyńców na niej zwisa. Usiadł. „Mila to siedziba, nieźle wam tu, chłopcy, chyba! Ale zejdźcie, mili moi, wspólny nocleg nam się kroi!” Pomamroce, krąg zakreśli, hop! i tamci na dół zeszli. Do kółeczka siedli blisko, poprawiają głowy zręcznie, mistrza pozdrawiają wdzięcznie. Pierwszy jest jak czarne psisko, kolana ma pod ramiona broda sto lat nie golono, drugi z łbem jak u koguta, z krzywym szczudłem u kikuta, trzeci... strzeż nas, Jezu Chryśte! nagi, w oczach lód się jarzy, od szronu siwy na twarzy, ciało ma jak sopel szkliste. „Wskrzesiłem was, żyjcie dłuźej, uprawiajcie swoje zbrodnie, za to każdy mi usłuźy. W cieniu szubienicy godnie pospołu się zabawimy, upijemy się, prześpimy. W lot przynieście, co potrzeba: ty pierzynę, a ty chleba, a ty wina, kropla zda się! Jeden z drugim leć, fagasie!” Porwą się jak stado ptasie. Tylko wściekły wiatr zaświszczał i już pierwszy wraca w pędzie: „Przyniosłem jasieczek mały, wyszarpnięty biednej wdowie spod dzieciaka, który piszczal, ale kusy dla, nas będzie”. „Nam
wystarczy!” mistrz odpowie udzielając mu pochwały. Pomamroce, rzecz pomnoży, czworo miękkich łóż rozłoży. Nad głowami wiatr z oddali niczym ludzki głos się żali. Niezadługo wraca drugi: „Niosę wino, niezłe picie z szafy kościelnego sługi, miało być na mszę o świcie, ale go tu nie za wiele”. „Nam
wystarczy, przyiaciele!” Mistrz kacerstwa swe powtórzy i już pełno wina w kruży. A w powietrzu zgiełk nastaje, jakby wyły wilcze zgraje. Tańczy śnieg za trzecim posłem. „Hostię świętą wam przyniosłem, wydartą księdzu zacnemu, co ją niósł konającemu, żeby mu się szło do nieba”. „Skoro brak inszego chleba...” Tu zagrzmiało. Co się dzieje? Ziemia się pod stopą chwieje i powietrze jakby z puchu, wszystko kłębi się w rozruchu z dołu w górę, z góry na dół kotłuje się ziemski padół, a ci czterej w dzikim pląsie jak plewy do góry pną się. Jeszcze coś przeciągle westchnie i zacichło bezszelestnie. Cisza. Znów zimowy ranek. Resztki mroku świt wysysa, szubienica świeci łysa, na niej chłopów czterech zwisa.
Az idézet forrása | Strofy z dreszczykiem, Iskry 1986 |
|