Stasiuk, Andrzej: Erinnerung (Pamięć in German)
Pamięć (Polish)Pamiętam wiele miejsc i zdarzeń. Niektóre z nich trwają w mojej pamięci niczym zatrzymane figury jakiegoś przedstawienia. Wystarczy niewielki wysiłek, by ożyły. Oświetla je wtedy dziwny i ciepły blask, który sprawia, że minione powraca nieskończenie pomniejszone, niczym w odwróconej lornetce. Upływ czasu pomniejsza obrazy, ale nie potrafi ich unicestwić. Stają się miniaturami zdarzeń i rzeczy, lecz zachowują ciepło, barwę i swój wewnętrzny porządek. Po prostu musimy być więksi od swojej przeszłości, aby ją ocalić. Te wszystkie miejsca i zdarzenia są bez wyjątku banalne. Mogłyby wydarzyć się komukolwiek innemu i gdziekolwiek indziej. Mam siedem albo osiem lat i jest zima. Idę z ojcem cichą, spokojną ulicą na przedmieściach Warszawy. Nie pamiętam, jak i po co się tam znaleźliśmy, ale widzę bardzo wyraźnie szklisty chodnik, sterty zgarniętego śniegu i białą jezdnię. Ojciec trzyma mnie za rękę, a ja od czasu do czasu podbiegam i ślizgam się na ciemnych taflach nagiego lodu. Śnieg leży na gałęziach drzew, oblepia ogrodzenia i żelazne furtki. Dzień jest mroźny i bezwietrzny. Powietrze pachnie węglowym pyłem. To jest woń miejskich peryferii w tamtych czasach, gdy w zaułkach pojawiały się ciężkie platformy ciągnione przez grubokościste perszerony. Usmoleni mężczyźni w waciakach i uszankach sypali węgiel do wiklinowych koszy i znosili go do piwnic. Ale tamtego dnia uliczka była zupełnie pusta i cicha. Z kominów snuły się żółtoszare obłoczki. Z tego składa się życie, gdy próbujemy je sobie wyobrazić jako pewną całość – z oderwanych fragmentów, które zapadły w pamięć. Nie spaja ich żaden sens, żadna logika, poza tym, że przydarzyły się właśnie mnie. Jest styczeń, siódma rano i właśnie zbudziłem swoją córkę do szkoły. Krząta się gdzieś między łazienką i kuchnia, a ja siedzę w swoim pokoju, piję kawę i patrzę w okno. Szare światło zimowego poranka sprawia, że odżywają we mnie wszystkie świty dzieciństwa. Minęło wiele lat, jestem już dorosły, moi rodzice są starzy, od rodzinnego domu dzielą mnie dziesiątki lat i setki kilometrów, ale to światło świtu nie zmieniło się wcale. Patrzę na nie i mogę odtworzyć smak tamtych poranków, gdy miałem dziesięć lat. Moja córka powtarza moje gesty, powtarza moje uczucia. Zbudzona, niechętnie przeciąga się, zwija w kłębek pod kołdrą i próbuje udawać, że to przebudzenie jest przywidzeniem, że za chwilkę powróci w objęcia ciepłego snu. Nadchodzący dzień jest chłodny, nieprzyjemny, więc pierwsze minuty jawy trzeba sobie wyobrażać jako dalszy ciąg bezpiecznej, przytulnej nocy. Do łazienki, do kuchni trzeba zejść z półprzymkniętymi oczami, by jak najdłużej przechować w sobie senną ciszę. Milcząca zjada śniadanie, myje zęby, a ja w tym czasie zapalam auto i czekam, aż się nagrzeje. Patrzę na drzwi domu, żeby uchwycić ten moment, gdy wychodzi, kuli się lekko pod uderzeniem zimnego wiatru i w końcu rusza na spotkanie nadchodzącego dnia. Ta delikatna, krucha ciągłość gestów i uczuć być może nadaje nam jakiś ludzki sens. Nadaje sens temu, że budujemy i układamy kolejne domy. Reszta wydaje się tylko ślepą koniecznością przetrwania gatunku albo wyrazem próżności. Oprócz miejsc i zdarzeń, oprócz światła są też przedmioty, o których pamięć wydaje się niezniszczalna. Na przykład kubek z żółtego, przezroczystego plastiku. Zapamiętałem go jako pierwszą swoją własność. Miałem wówczas cztery lata i pojawił się w moim życiu jako coś bardzo ważnego. Jeśli myślę dzisiaj „mleko” albo „słodka herbata z cytryną”, zjawia się natychmiast jego obraz: złocista miniaturka dorosłego kufla do piwa. Cały tamten czas spowity jest półmrokiem, zanurzony w półcieniu i przypomina nieostrą, czarno-białą fotografię. Nawet twarze są niewyraźne i rozmyte. Sprzęty w mieszkaniu, fragmenty ulicy i podwórka, widok z okna – to wszystko nie posiada wyraźnych barw ani konturów. Prawem przedziwnego kontrastu tylko to dziecięce naczynie czy też zabawka posiada wyraźny kształt i kolor. Jaśnieje niczym jakieś bajkowe słońce i oświetla swoim blaskiem resztę ówczesnego świata. Wydobywa z mroku drewniane poręcze fotela, węglową kuchnię i młodą twarz ojca powracającego późnym wieczorem z fabryki. Nie potrafię wytłumaczyć fenomenu pamięci. Prawdopodobnie jest niewytłumaczalny i właśnie dlatego jego wyrazistość idzie o lepsze z jego pięknem. Po prostu mój kubek świeci w mojej przeszłości jak gwiazda, która wskazuje mi drogę. Niewykluczone, że przypomnienie o tym, skąd przyszliśmy, musi mieć formę najprostszego komunikatu, byśmy o nim nigdy nie zapomnieli. Przeczytałem w życiu tysiące książek, rozmawiałem z setkami ludzi, z dziesiątkami się przyjaźniłem, przemierzyłem kawałek świata i bywałem w różnych dziwnych miejscach. Z tego wszystkie powinna powstać jakaś synteza, jakaś nauka na przyszłość. Nic takiego jednak się nie dzieje. Budzę się każdego dnia i czekam, aż zdarzenia znikną w przeszłości. Dopiero wtedy stają się wyraziste, dopiero wtedy zyskują jakieś znaczenie. Przyszłość jest wielką próżnią. Nic w niej nie ma i może co najwyżej podniecać miłośników literatury science-fiction, marksistów, kapitalistów albo starzejące się panny. Istnieje tylko to, co minęło, ponieważ posiada swoją formę, jest uchwytne, dotykalne i w pewien sposób ocala nas przed szaleństwem, przed mentalnym unicestwieniem. Siedziałem kiedyś w więzieniu i przy tej okazji spędziłem miesiąc w pojedynczej celi. Cela była zupełnie pusta, a ja z rzeczy osobistych miałem tylko aluminiową miskę, talerz, łyżkę, szczoteczkę do butów i mydło. Przez cały ten czas nie oglądałem człowieka. Jedzenie podawano przez mała klapkę w drzwiach. Sedes i umywalka były na miejscu. Wspominam ten okres jako jeden z najciekawszych w życiu. Doświadczyłem całkowitej samotności i zupełnego opuszczenia. Owszem, czekałem, aż to wszystko się skończy i liczyłem dni jak każdy skazaniec, ale przyszłość właściwie mnie nie zajmowała. Była bezkształtna i abstrakcyjna. Stanowiła coś w rodzaju punktu na prostej. Natomiast pochłaniało mnie minione. Dawne zdarzenia napływały teraz z przeszłości i wypełniały moją głowę, ba, wypełniały ciasne pomieszczenia tak szczelnie, że ani teraźniejszość, ani przyszłość nie miały do mnie dostępu. Wydawało mi się, że jestem całkowicie samowystarczalny, że w istocie nie odebrano mi wolności, ponieważ nie odebrano mi pamięci. Bardzo możliwe, że moje życie wydłużyło się w jakiś niewytłumaczalny sposób o tamten miesiąc, że tych trzydzieści dni zostało dorzuconych jako bonus do mojej egzystencji. W czasie tych czterech tygodni pustki i samotności wszystko, co przeżyłem wcześniej, przeżyłem po raz drugi. W dodatku przeżyłem, jeśli tak można powiedzieć, z większą uwagą i z większą czułością, ponieważ zacząłem pojmować, że nie dostaje się w życiu niczego ponad to, co się dostało. Tak. Przeszłość i pamięć są moją ojczyzną i moim domem. Lubię upijać się w samotności i przypominać sobie minione zdarzenia, ludzi i krajobrazy. Nawet te sprzed tygodnia albo dwu. Futurologia zawsze budziła we mnie lekką odrazę, ponieważ wydawała mi się owocem tchórzostwa i dezercji, porzuceniem własnej kondycji. Nigdy nie myślałem o przyszłości jako o jakimś rozwiązaniu. Przyszłość jest zawsze ucieczką głupców. Nadchodzi, a oni muszą ją usprawiedliwiać, że nie nadeszła taka, jak trzeba, albo udowadniać, że jest właśnie taka, jak zapowiadali. Dlatego wolę upijać się w samotności albo z przyjaciółmi i czekać, aż minione weźmie nas w posiadanie. Zawsze lepiej jest obcować z bytami skończonymi niż z potencjalnymi. Po prostu przeszłość traktuje nas poważnie, czego nie można powiedzieć o przyszłości. „Życie nie jest tym, co człowiek przeżył, ale tym, co i jak zapamiętał” (Gabriel Garcia Marquez). Nie potrafię znaleźć lepszej odpowiedzi na pytanie, dlaczego jestem tym, kim jestem i skąd właściwie wziąłem się w tym miejscu i czasie. Południowa granica Polski, góry, styczeń, pada śnieg i odcina mnie od reszty świata. Jutro rano będę miał kłopoty z wyjazdem. Wszystko układa się w harmonijny obraz. Peryferie, zima, pustka spokojnego pejzażu, samotność, gdy przez długie dni widuje się tylko najbliższych. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wszystko zostało zaplanowane bardzo dawno temu, a ja przeżywam tylko wariacje i sekwencje jakichś pierwszych gestów i zdarzeń. Bardzo możliwe, że jest to rodzaj fatalizmu, chociaż bardziej wierzę w to, że w życiu powtarzamy na różne sposoby to wszystko, co zapamiętaliśmy. Jestem zadomowiony we własnym losie, ponieważ widzę w nim ciągłość. Ani historia, ani geografia nie są w stanie zapewnić nam poczucia, że skądś przychodzimy. Pierwsza jest zbyt kapryśna, zbyt nieobliczalna, druga zbyt obojętna. Poza tym jedna i druga służą władzy, która za ich pomocą próbuje nam wmawiać, że jesteśmy jej coś winni. Pamięć jest niepodległa. Rządzą nią jej wewnętrzne prawa sklerozy albo chwilowych olśnień. Ilekroć próbujemy ją zdradzić, wychodzimy na żałosnych dupków, na godnych pogardy parweniuszy. Wyrzec się pamięci o sobie samym to mentalne samobójstwo. Wystarczy popatrzeć na wieśniaków, którzy próbują udawać mieszczuchów, wystarczy popatrzeć na mieszczuchów, udających arystokrację. Wszyscy oni uciekają przed własną pamięcią i nie znajdują niczego, co mogłoby ją zastąpić. Amnezja jest formą pogardy dla samego siebie. W świecie, który nadciąga, niewiele rzeczy będziemy mieli na własność. Większość z nich będzie podlegała prawom ekonomii, czyli każdy zysk będzie zawierał w sobie potencjalną stratę. Prawdopodobnie nawet uczucia staną się przedmiotem handlowej wymiany. Będzie można kupować miłość i sprzedawać nienawiść na skalę dotąd niespotykaną. Bardzo możliwe, że tylko pamięć, osobista, kapryśna i fragmentaryczna historia nie znajdzie nabywcy, ponieważ dla kogoś drugiego będzie kompletnie bezwartościowa. Kilka dni temu odwoziliśmy naszą dziesięcioletnią córkę na zimowe wakacje. Im bliżej było do miejsca, gdzie miała spędzić cały tydzień bez nas, tym bardziej stawała się nerwowa i zarazem jakby trochę obca. Potem, wśród innych dzieci i opiekunów, napięcie jeszcze wzrosło. Zanieśliśmy jej bagaże do pokoju i chcieliśmy przytulić na pożegnanie. Prócz niej była w pokoju jeszcze jedna dziewczynka w jej wieku. W oczach naszej córki odbijały się skrajnie sprzeczne uczucia. Chciała, żebyśmy jak najprędzej zniknęli, a jednocześnie było jej smutno i przykro, że odchodzimy. Była wzruszająco rozdarta i bezbronna. Pragnęła się wyzwolić, nadać swojemu życiu własny kształt, a zarazem pamięć i przeszłość kazały jej patrzeć w ślad za nami ze smutnym, przepraszającym uśmiechem. |
Erinnerung (German)Ich erinnere mich an viele Orte und Ereignisse. Einige von ihnen dauern in meiner Erinnerung wie in ihrer Bewegung erstarrte Figuren einer Inszenierung. Es bedarf keiner großen Anstrengung, um sie wieder aufleben zu lassen. Dann werden sie von einem seltsamen warmen Glanz erhellt, der das Vergangene unendlich verkleinert wiederkehren lässt, wie durch ein umgedrehtes Fernglas. Das Vergehen der Zeit verkleinert die Bilder, vermag sie aber nicht zu zerstören. Sie werden zu Miniaturen der Ereignisse und Dinge, behalten aber ihre Wärme, Farbe und ihre innere Ordnung. Wir müssen einfach größer sein als unsere Vergangenheit, um sie zu retten.
All diese Orte und Ereignisse sind ausnahmslos banal. Sie hätten jedem anderen und irgendwo anders passieren können. Ich bin sieben oder acht Jahre alt, und es ist Winter. Ich gehe mit meinem Vater durch eine stille, ruhige Straße in einem Warschauer Vorort. Ich erinnere mich nicht, wie und wozu wir dorthin geraten sind, aber ich sehe sehr deutlich den gläsernen Bürgersteig, die Haufen zusammengeschobenen Schnees und die weiße Fahrbahn. Mein Vater hält mich an der Hand, ich nehme von Zeit zu Zeit Anlauf und rutsche über die nackten dunklen Eisflächen. Schnee liegt auf den Zweigen der Bäume, klebt an den Zäunen und eisernen Pforten. Der Tag ist frostig und windstill. Die Luft riecht nach Kohlenstaub. Das ist der Geruch der Stadtränder in jenen Zeiten, als man in den Gassen schweren, von grobknochigen Arbeitspferden gezogenen Rollwagen begegnete. Teerverschmierte Männer in Steppjacken und Pelzmützen schütteten Kohle in Weidenkörbe und trugen sie in die Keller. Aber an jenem Tag war die kleine Straße still und leer. Aus den Schornsteinen zogen gelbgraue Wölkchen. Daraus besteht das Leben, wenn wir versuchen, es uns als etwas Ganzes vorzustellen – aus abgerissenen Fragmenten, die ins Gedächtnis zurückgesunken sind. Kein Sinn und keine Logik hält sie zusammen, außer dem, dass sie gerade mir passiert sind. Es ist Januar, sieben Uhr früh, ich habe gerade meine Tochter geweckt, die zur Schule muss. Sie ist irgendwo zwischen Bad und Küche geschäftig, während ich in meinem Zimmer sitze, Kaffee trinke und aus dem Fenster schaue. Das graue Licht des Wintermorgens bewirkt, dass alle Morgendämmerungen meiner Kindheit in mir aufleben. Viele Jahre sind vergangen, ich bin schon erwachsen, meine Eltern sind alt, Jahrzehnte und Hunderte Kilometer trennen mich von meinem Elternhaus, aber das Licht der Morgendämmerung hat sich nicht im Geringsten verändert. Ich betrachte es und kann den Geschmack jener Morgen wachrufen, als ich zehn Jahre alt war. Meine Tochter wiederholt meine Gesten, wiederholt meine Gefühle. Beim Wecken räkelt sie sich unwillig, rollt sich unter der Decke zusammen und versucht so zu tun, als wäre dies Erwachen ein Traum, als könnte sie gleich in die Arme des warmen Schlafs zurückkehren. Der heraufziehende Tag ist kühl, unangenehm, deshalb muss man sich die ersten Minuten des Wachseins als Fortsetzung der sicheren, kuscheligen Nacht vorstellen. Ins Bad, in die Küche muss man mit halb geschlossenen Augen gehen, um die Schlafesstille so lange wie möglich zu erhalten. Schweigend frühstückt sie, putzt sich die Zähne, ich starte währenddessen das Auto und lasse es warm laufen. Ich richte den Blick auf die Haustür, um den Augenblick nicht zu verpassen, in dem sie heraustritt, sich unter dem Anstoß des kalten Windes leicht duckt und endlich aufbricht, dem kommenden Tag zu begegnen. Diese zarte, zerbrechliche Kontinuität der Gesten und Gefühle ist es vielleicht, die uns menschlichen Sinn verleiht. Die es sinnvoll macht, dass wir neue Häuser bauen und einrichten. Der Rest ist wohl bloßer Überlebenskampf oder Ausdruck von Eitelkeit. Außer Orten und Ereignissen, außer dem Licht gibt es auch Gegenstände, die in der Erinnerung offenbar unzerstörbar sind. Zum Beispiel der Becher aus gelbem, durchscheinendem Plastik. Ich habe ihn als mein erstes Eigentum in Erinnerung. Damals war ich vier Jahre alt, und er trat als etwas sehr Wichtiges in mein Leben. Wenn ich heute denke „Milch“ oder „süßer Tee mit Zitrone“, erscheint mir sofort sein Bild: die goldige Miniatur eines erwachsenen Bierkrugs. Diese ganze Zeit ist von Halbdunkel umwoben, in Halbschatten getaucht und erinnert an eine unscharfe Schwarzweißfotografie. Sogar die Gesichter sind undeutlich und verwaschen. Haushaltsgeräte, Fragmente von Straße und Hof, ein Blick aus dem Fenster – das alles besitzt keine deutlichen Farben oder Konturen. Kraft eines höchst seltsamen Kontrastes besitzt nur dieses Kindergefäß oder Spielzeug eine deutliche Gestalt und Farbe. Es scheint hell wie eine Märchensonne und beleuchtet den Rest der damaligen Welt. Es holt die Holzlehne des Sessels, die Kohlenküche und das junge Gesicht meines Vaters, der spätabends aus der Fabrik kommt, aus der Dunkelheit. Ich kann das Phänomen der Erinnerung nicht erklären. Es ist wahrscheinlich auch unerklärlich, und gerade deshalb wetteifert seine Deutlichkeit mit seiner Schönheit. Mein Becher leuchtet in meiner Vergangenheit wie ein Stern, der mir den Weg weist. Nicht ausgeschlossen, dass wir in ganz einfacher Form daran gemahnt werden müssen, woher wir kommen, sonst würden wir es vergessen. Ich habe im Leben Tausende Bücher gelesen, mit Hunderten von Menschen gesprochen, mit Dutzenden mich befreundet, ich habe ein Stück von der Welt gesehen und war an allerlei merkwürdigen Orten. Aus alledem sollte eigentlich eine Synthese erwachsen, eine Lehre für die Zukunft. Doch nichts dergleichen. Ich wache jeden Tag auf und warte, dass die Ereignisse in der Vergangenheit verschwinden. Erst dann werden sie deutlich, erst dann gewinnen sie Bedeutung. Die Zukunft ist eine große Leere. In ihr gibt es nichts, sie vermag allenfalls Sciencefictionliebhaber, Marxisten, Kapitalisten oder alternde Jungfern erregen. Nur das existiert, was vergangen ist, weil es seine eigene Form besitzt, fassbar und greifbar ist und uns in gewisser Weise vor dem Verrücktwerden, vor der mentalen Zerstörung bewahrt. Ich saß mal im Gefängnis und habe bei der Gelegenheit einen Monat in der Einzelzelle verbracht. Die Zelle war völlig leer, ich hatte an persönlichen Gegenständen nur eine Aluschüssel, einen Teller, Löffel, eine Schuhbürste und Seife. In dieser ganzen Zeit habe ich keinen Menschen gesehen. Das Essen wurde durch eine kleine Klappe in der Tür gereicht. Klo und Waschbecken waren im selben Raum. An diese Zeit erinnere ich mich als eine der interessantesten in meinem Leben. Ich erlebte absolute Einsamkeit und völlige Verlassenheit. Gewiss, ich wartete, dass das alles zu Ende ginge, und zählte die Tage wie jeder Verurteilte, aber die Zukunft beschäftigte mich eigentlich nicht. Sie war gestaltlos und abstrakt. Sie bildete so etwas wie einen Punkt auf der Geraden. Das Vergangene dagegen verschlang mich. Zurückliegende Ereignisse trieben aus der Vergangenheit her und füllten meinen Kopf, mehr noch, sie füllten den engen Raum so sehr, dass weder Gegenwart noch Zukunft dort hineinpassten. Es kam mir vor, als sei ich ganz selbstgenügsam, als hätte man mir, da man mir die Erinnerung gelassen hatte, die Freiheit nicht wirklich geraubt. Gut möglich, dass mein Leben sich auf unerklärliche Weise um diesen Monat verlängert hat, dass diese dreißig Tage meiner Existenz als Bonus zugeschlagen worden sind. In diesen vier Wochen der Leere und Einsamkeit habe ich alles, was ich früher erlebt hatte, ein zweites Mal erlebt. Und ich habe es, wenn man so sagen kann, mit größerer Aufmerksamkeit und größerer Zärtlichkeit erlebt, denn ich begriff allmählich, dass man im Leben nicht mehr bekommt, als man eben bekommen hat. Ja. Vergangenheit und Erinnerung sind meine Heimat und mein Haus. Ich betrinke mich gern allein und erinnere mich an vergangene Ereignisse, Menschen und Landschaften. Selbst wenn sie nur ein oder zwei Wochen zurückliegen. Futurologie hat mich immer etwas abgestoßen, sie schien mir ein Ausfluss von Feigheit und Desertion, ein Verrat an der eigenen Bestimmung zu sein. Niemals habe ich die Zukunft als eine Lösung betrachtet. Zukunft ist immer die Ausflucht der Dummköpfe. Sie kommt, doch sie müssen sie rechtfertigen, dass sie nicht so gekommen ist, wie sie sollte, oder beweisen, dass sie gerade so ist, wie sie sie vorhergesagt haben. Deshalb betrinke ich mich gern allein oder mit Freunden und warte, bis das Vergangene uns in Besitz nimmt. Es ist immer besser, mit abgeschlossenen Seinsformen zu verkehren als mit potenziellen. Die Vergangenheit nimmt uns eben ernst, was man von der Zukunft nicht sagen kann. "Das Leben ist nicht, was man erlebt hat, sondern an was man sich erinnert" (Gabriel Garciá Márquez). Ich finde keine bessere Antwort auf die Frage, weshalb ich der bin, der ich bin, und wie ich eigentlich an diesen Ort und in diese Zeit geraten bin. Die Südgrenze Polens, Berge, Januar, es schneit und schneidet mich vom Rest der Welt ab. Morgen früh werde ich nur schwer hier wegkommen. Alles fügt sich zu einem harmonischen Bild. Peripherie, Winter, die Leere einer stillen Landschaft, Einsamkeit, wenn man lange Tage nur die nächsten Angehörigen sieht. Ich kann mich des Eindrucks nicht erwehren, dass alles schon vor langer Zeit geplant worden ist und ich nur Variationen und Sequenzen einiger erster Gesten und Ereignisse erlebe. Sehr gut möglich, dass das eine Art Fatalismus ist, obwohl ich eher glaube, dass wir im Leben auf unterschiedliche Art all das wiederholen, was wir in unserer Erinnerung haben. Ich bin in meinem eigenen Schicksal zu Hause, weil ich eine Kontinuität in ihm erkenne. Weder Geschichte noch Geographie können uns das Gefühl vermitteln, dass wir irgendwoher kommen. Die Erste ist zu launisch, zu unberechenbar, die Zweite zu teilnahmslos. Außerdem dienen beide der Macht, die uns mit ihrer Hilfe einzureden versucht, wir wären ihr etwas schuldig. Die Erinnerung ist unabhängig. Sie wird von inneren Gesetzen der Sklerose oder plötzlicher Erleuchtungen regiert. Wann immer wir sie zu hintergehen versuchen, sind letztlich wir die Dummen, verachtenswerte Parvenüs. Sich von der Erinnerung an sich selbst loszusagen ist mentaler Selbstmord. Ein Blick auf Dorfbewohner, die Kleinbürger spielen wollen, oder auf Kleinbürger, die den Adligen spielen, genügt. Sie alle fliehen vor der eigenen Erinnerung und finden keinen Ersatz für sie. Die Amnesie ist eine Form der Selbstverachtung. In der heraufziehenden Welt werden wir nicht viele Dinge unser Eigen nennen. Die meisten von ihnen werden den Gesetzen der Ökonomie unterliegen – jeder Gewinn wird einen potenziellen Verlust in sich bergen. Wahrscheinlich werden sogar Gefühle zu einem Tauschgegenstand werden. In bisher unbekannter Größenordnung wird man Liebe kaufen und Hass verkaufen können. Sehr gut möglich, dass nur die Erinnerung, die persönliche, launenhafte und fragmentarische Geschichte, keinen Käufer findet, weil sie für andere völlig wertlos ist. Vor einigen Tagen haben wir unsere zehnjährige Tochter zum Winterurlaub gebracht. Je näher wir dem Ort kamen, an dem sie eine ganze Woche ohne uns verbringen sollte, desto nervöser, aber auch ein bisschen fremd wurde sie. In der Gesellschaft der anderen Kinder und Betreuer stieg dann die Spannung weiter. Wir trugen ihr das Gepäck aufs Zimmer und wollten sie zum Abschied an uns drücken. Außer ihr war noch ein Mädchen ihres Alters im Zimmer. Der Blick unserer Tochter spiegelte extrem widersprüchliche Gefühle. Sie wollte, dass wir so rasch wie möglich verschwänden, und war gleichzeitig traurig, dass wir gingen. Sie war rührend zerrissen und ratlos. Sie wollte sich befreien, wollte ihrem Leben eigene Gestalt verleihen, aber Erinnerung und Vergangenheit hießen sie uns nachschauen mit traurigem Lächeln, das um Verzeihung bat. |