Esej Berdyczowski (Polish)
Już tylko niespełna dziesięć lat dzieliło nas od upadku trzech cesarzy, którzy
od Kongresu Wiedeńskiego panowali nad obszarami Środkowej i Wschodniej Europy,
kiedy mój ojciec wziął mnie z sobą w podróż po Międzymorzu. Zaraz po żniwach
wyjechaliśmy z okolic Baru i zdążaliśmy powoli na północ. Jechaliśmy po dawnych
terenach Rzplitej Jagiellońskiej, znanych mi częściowo z poprzednich podróży.
Myśli nasze i rozmowy szły jednak tym razem w stronę przyszłości.
Panowanie trzech cesarzy zaczęło się właśnie wykruszać w wyobraźni poddanych.
Koniec ustalonego porządku był już w zasięgu przewidywań. Nawet bliskość terminów
dawała się chwilami odczuwać, jak dreszcz poprzedzający wysoką gorączkę. Tym
trudniej było wyjść myślą poza abdykację monarchów, ucieczkę ministrów, otwarcie
więzień, słowem poza koniec istniejącego porządku. Wiadome było tylko, że nowy
rozdział historii zacznie się od zwołania zgromadzeń konstytucyjnych. Jakie
idee porządkowe i jakie interesy ludności dojdą w nich do głosu?
Jak iskry w gęstym dymie, pytania te pojawiały się i gasły w rozmowach z miejscową
inteligencją, rewolucjonistami różnych obrządków, działaczami samorządowymi,
mieszczanami i chłopami. Żaden konkretny obraz nie wynurzał się z tych rozmów.
Rzecz w tym, że dawna Rzplita zostawiła w tym kraju niezliczone grupy społeczne,
narodowościowe, wyznaniowe i zawodowe, każda wydawała się zamknięta w swym języku
i obyczaju, bez żadnej więzi i nawet bez bliższego kontaktu z innymi. Powrót
do warunków, w jakich powstał ten dziwny twór historyczny, wydawał się niemożliwy,
przynajmniej w drodze rewolucji i zgromadzeń konstytucyjnych. Na domiar złego
Zachód, w którym triumfował wówczas nacjonalizm, ofiarowywał jako wzór do naśladowania
tylko państwo narodowe w stanie wiecznego zagrożenia i permanentnej mobilizacji.
Model ten wydawał się niepraktyczny, zbyt daleki od rzeczywistości Międzymorza.
Zresztą po dwóch wojnach sprzykrzył się także w Europie Zachodniej.
Berdyczów był jedną z pierwszych stacji podróży, która przez Mińsk i Kowno
miała nas zaprowadzić do Rygi. Inne oglądane po drodze miasta starły trochę
Berdyczów w mojej pamięci. Nie potrafiłbym go dokładnie opisać. Otoczony był
przedmieściami tonącymi w zieleni sadów. Przyprószone kurzem, ciemne listowie
czereśni i śliw wydawało się blaszane. W krytych słomą chatach mieszkali tam
kołodzieje, kowale, kabannicy, w drewnianych dworach siedzieli panowie szlachta,
zubożali, praktykujący wolne zawody i kształcący progeniturę w miejscowych szkołach.
W środku miasta, będącym zarazem dzielnicą handlową i gettem, przy brukowanych
ulicach stały dwupiętrowe domy bielone wapnem, do którego tamtejszym zwyczajem
dodawano szczyptę ultramaryny lub farb wodnych barwy róży i szafranu. Latem
przejeżdżające wozy podnosiły obłoki kurzu.
Najokazalszym budynkiem był dawny klasztor Karmelitów, mieszczący wówczas rosyjskie
urzędy. Wspomnę tu tylko krótko przeszłość miasta: zbudowano je w czasach Giedymina,
zdobywał je Chmielnicki, konfederaci barscy kapitulowali w nim po miesięcznym
oblężeniu, po rozbiorach miasto przeszło okres upadku trwający do połowy XIX
wieku.
Do trwałych osobliwości Berdyczowa należy znajdujące się za miastem obszerne
wzniesienie, szeleszczące na wietrze suchymi trawami. Jest to sławna na cały
kraj Łysa Góra, miejsce sabatów czarownic.
Po kilku dniach wyjechaliśmy z Berdyczowa, dokąd nie miałem już wrócić. Wspomnienie
jego drzemało długo w mojej pamięci. Dopiero w pół wieku później zacząłem wracać
doń myślą coraz częściej. W 1909 szukałem tam na próżno – jak mi się wydawało
– obrazów przyszłości. Byłem w błędzie. W Berdyczowie widziałem kilka uderzających
wzorów rzeczy przyszłych, nie umiałem ich jedynie odczytać.
Przy ulicy Machnowieckiej, głównej arterii Berdyczowa, znajdował się sklep
Szafnagla, do którego panowie szlachta z bliższych i dalszych okolic, zwłaszcza
przed świętami i uroczystościami rodzinnymi, przyjeżdżali po pieprz, imbir,
wanilię i inne towary kolonialne. Był to centralny punkt polskiego Berdyczowa.
„Na Machnowieckiej, przed samym sklepem Szafnagla” – pisał Michał Czajkowski.
Długi szereg pojazdów stał przed sklepem: karety, powozy, fajetony, wasągi,
bryczki, szarabany i wozy drabiniaste. Wzdłuż nich, parami lub w małych grupach,
przechadzali się przyjezdni w pudermantlach, prowadząc ożywione rozmowy. Dla
rozproszonych po powiecie Sarmatów, ziemian czy oficjalistów, ulica Machnowiecka
i sklep Szafnagla były głównym miejscem spotkań i źródłem ostatnich nowin. Przechodząc
słyszałem strzępy rozmów o imieninach u cioci Tekli, o chrzcinach u Kapruckich,
o tym jak Szułdybułdowicz próbował kupić w Jarmolińcach czwórki koni, i co z
tego wynikło. Zniżając nieco głos, mówiono także de publicis o wiadomościach,
jakie Hejbowicz przywiózł z Petersburga, a Ciotowicz z Warszawy. Dzielono się
informacjami o cenach zboża, przywiezionymi przez kupców z Odessy. Źródłem wielu
wiadomości było też getto berdyczowskie, gdzie wielu miało krewnych w Nowym
Jorku i w Buenos Aires.
Rozmowy toczyły się wesoło, wielkim głosem, jakim mówią na wsi, wszyscy byli
radzi spotkaniu i okazji do wymiany nowin. Miałem przed sobą obraz najgłębszej
prowincji, wieści ze świata przychodziły tam rzadkie i spóźnione, w relacjach
podróżnych. Kronika wypadków miejscowych nie zawierała wiadomości ważniejszych
od przygód Szułdybułdowicza w Jarmolińcách. Zdawało się, że poza terminami płatności
weksli przechadzający się po Machnowieckiej nie mieli większych trosk. Ich świadomość
historyczna – Geschichtsbewusstsein, jak nazywają to Niemcy – była w uśpieniu.
Zyli w zaciszu, z dala od głównego nurtu wypadków, mających przynieść – także
w Berdyczowie – wielkie przemiany.
Byłem wówczas bardzo młody, ale widziałem już stolice Europy Zachodniej, gdzie
ważyły się losy świata. Widziałem pruskich oficerów z pałaszami, pętającymi
się w połach granatowych surdutów, oficerów austriackich w obcisłych bluzach
i sztywnych czapkach z bączkiem, widziałem wreszcie wojskowych francuskich w
czerwonych portkach. Znałem nazwiska mężów stanu, trzymających rękę na dzwonku
alarmowym.
Widok Sarmatów, przechadzających się „przed samym sklepem Szafnagla”, dostarczał
mi pustej zabawy. Nie znałem jeszcze Tukidydesa i – jak pozostali Europejczycy
– nie widziałem jasno nieuniknionego końca wojny o hegemonię kontynentu, do
której właśnie główni protagoniści zajmowali pozycje wyjściowe. Nie przewidywałem
też wcale, że obraz Machnowieckiej ulicy stanie się dla mnie miarą rzeczy, rodzajem
trzciny, którą anioł Apokalipsy każe mierzyć instytucje i ludzi.
Dopiero w 35 lat później, gdy na tarasie genewskiej kawiarni przeczytałem pierwszą
obszerniejszą relację z konferencji jałtańskiej, zgromadzenie szlachciców przed
sklepem Szafnagla stanęło mi przed oczami jak żywe. W ramach amerykańsko-rosyjskiego
pokoju okrojona Europa zeszła do rzędu prowincji. Zajęci swą prosperity, jak
berdyczowscy Sarmaci sprzedażą zboża i płatnością weksli, Europejczycy nie mogą
dokonać niczego, co by mogło zmienić ustalony w Jałcie porządek rzeczy. Niektórzy
patrzą z niedowierzaniem lub nawet wzburzeniem na nową sytuację. Mądrzejsi radzą
nie szarpać się, znosić, czekać. Nawet rozmowy Europejczyków zbliżyły się do
berdyczowskich wzorów. Wiadomości z miejsc, gdzie zapadają decyzje, przychodzą
w późnych i zniekształconych wersjach, podobnych do relacji Hejbowicza z podróży
do Petersburga.
Idąc wieczorem ciemnymi ulicami miasta, spostrzegliśmy oświetlone okna, z których
dochodziły głosy przypominające modlitwy. Żydzi berdyczowscy byli w znacznej
części chasydami i mieli – jeżeli wierzyć encyklopedii Brockhausa – 74 domy
modlitwy. Gdy zbliżyliśmy się, głosy stały się wyraźniejsze. Zatrzymaliśmy się,
nasłuchując. Czytano tam głośno pierwszy tom Kapitału Marksa. Ojciec mój zastukał
do okna, w którym ukazała się blada twarz. Resztę wieczoru spędziliśmy na czytaniu
Kapitału z miejscowymi marksistami.
Na stole stała naftowa lampa, oświetlająca ubogi warsztat krawiecki. Dokoła
siedziało kilku przedstawicieli tego bardzo źle płatnego rzemiosła. Posiadacz
jedynego egzemplarza Kapitału czytał głośno i śpiewnie tekst, zatrzymując się
po każdym zdaniu. Obecni prosili wówczas o wyjaśnienia lub powtórne odczytanie
trudniejszych zdań.
Kapitał nie jest łatwą lekturą, ale to, co słyszałem, nie przypominało szkolnego
czytania trudnych tekstów. W szkole wspólna lektura ma za cel wytłumaczenie
tekstu, sformułowanie niejasnych miejsc w terminach już przyswojonych, ustawienie
ich w perspektywie rzeczy znanych.
Krawcy berdyczowscy nie stawiali sobie takich zadań. W miarę lektury Marks stawał
się coraz ciemniejszy, ale to nie zniechęcało ich wcale. Czytany tekst był dla
nich prawdą objawioną, nie wynikającą z żadnych rzeczy znanych, i przez to nie
poddającą się wytłumaczeniu. Czytali sposobem wyznawców, przyswajając sobie
tekst nie przez jego zrozumienie, lecz przez jego egzaltację, przez wyniesienie
zawartej w nim prawdy ponad wszystkie dane doświadczenia.
Wychowany wśród pozytywistów, słuchałem ze zdumieniem tej osobliwej lektury,
do której Marks najmniej się na pozór nadawał. W dziwnym podnieceniu krawców
skłonny byłem widzieć objaw chorobliwy, wywołany chronicznym niedożywieniem
i brakiem snu. Myliłem się. Miałem przed sobą wzór postawy myślowej, mającej
szerzyć się później także wśród najlepiej odżywionej ludności Europy.
Krawców berdyczowskich przypomniałem sobie, czytając w „Les Temps modernes”
obszerną apologię terroru stalinowskiego, napisaną przez Merleau-Ponty, późniejszego
profesora Sorbony. Było to na krótko przed rewelacjami Chruszczowa i wyrzuceniem
zwłok dyktatora z leninowskiego mauzoleum. Wiele innych pochwał sowieckiego
terroru ukazało się już przedtem na Zachodzie, apologia uczonego filozofa przeznaczona
była dla wybredniejszej publiczności, bardziej literacka w swej retoryce i egzaltacji.
Postawa autora wydawała się jednak uderzająco bliska wzoru berdyczowskiego.
Stalin był dlań heroldem prawdy objawionej, nie poddającej się konfrontacji
ze znanymi uprzednio pojęciami i danymi doświadczenia.
Berdyczów z okresu rewolucji znam tylko z relacji mego brata, zmobilizowanego
w 1917 i odbywającego służbę w oddziale samochodów pancernych.
Dokoła stacji kolejowej biwakowało kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy z różnych
formacji, którzy, po zabiciu lub ucieczce oficerów, opuścili front i z bronią
w ręku cofali się w głąb kraju. Brak taboru kolejowego utrudniał rozładowanie
Berdyczowa, do którego napływały wciąż nowe oddziały zbuntowanych.
Czekając na transport, wybrane przez różne jednostki rady żołnierskie debatowały
nad losem aresztowanego w Berdyczowie dowództwa frontu południowego. Wielki
tłum żołnierzy otaczał budynek, w którym trzymano aresztowanych generałów i
którego bronili uczniowie szkół oficerskich, późniejsi dobrowolcy. Co pewien
czas tłum przybierał groźną postawę rycząc: Dajtie nam ich w raki. Tak mijały
godziny i dni, wszyscy czekali na możność wyjazdu.
Pertraktacje toczyły się tymczasem między kadetami i radami żołnierskimi. Kadeci
byli znikomą mniejszością, ale zbuntowani żołnierze myśleli przede wszystkim
o powrocie do domu. Stanęło na tym, że aresztowani generałowie zostaną odstawieni
do Mohylowa, gdzie znajdowało się dowództwo frontu w stanie likwidacji.
Komunikacja kolejowa utykała, czas się dłużył, mnożyły się kwestie sporne. Zdaniem
rad generałowie znajdowali się w stanie aresztu i do Mohylowa mogli być odstawieni
tylko w wagonach dla aresztantów, których brakło w Berdyczowie. Dni schodziły
na jałowych pertraktacjach i co pewien czas odzywały się ryki: Dajtie nam ich
w ruki.
Radiostacja wojskowa na Łysej Górze znajdowała się w rękach zbuntowanych i wzywała
nieustannie żołnierzy do zaprzestania działań zbrojnych, do tworzenia rad i
rozprawy z kontrrewolucją. Pewnego dnia rozeszła się w Berdyczowie wiadomość,
że nowy efemeryczny dowódca frontu południowego, generał Korniłow, wysłał pułk
kozaków orenburskich w celu obsadzenia lub zniszczenia radiostacji. Rady postanowiły
jej bronić, ale kopanie okopów i wojowanie z kozakami nie uśmiechało się żołnierzom
wracającym do domu. Przypomniano więc sobie obecność w Berdyczowie oddziału
samochodów pancernych. Większość ich była w remoncie, utrudnionym przez brak
części zamiennych. Kilka zaledwie wozów okazało się w stanie sprawności bojowej.
Odszukano rozproszonych po mieście automobilistów i kazano im ciągnąć losy.
Mój brat znalazł się w grupie wyznaczonych przez losowanie obrońców Łysej Góry.
Gdy wymawiał się, że go sprowadzono ze szpitala, towarzysze nie chcieli o niczym
słyszeć: „Los padł na ciebie, musisz jechać”. Brat mój nie sprzeczał się dłużej,
przyszło mu na myśl, że w szybkim wozie, uzbrojonym w lekki km, będzie mógł
wreszcie uciec z Berdyczowa.
Samochody zajęły pozycję na stoku Łysej Góry. Bratu przypadło miejsce przy trakcie,
na którym w obłoku kurzu ukazały się czarne mundury kozaków. Zamiast rozwinąć
się przed Łysą Górą, jechali spokojnie czwórkami na Berdyczów. W czołowej grupie
kłusował powoli pułkownik i dwóch oficerów. W ruchach mieli coś niezwykłego,
co zwróciło uwagę brata. Gdy zbliżyli się, zobaczył, że mają ręce związane na
plecach.
Ten ostatni znany mi obraz Berdyczowa nasuwa różne porównania i refleksje. Zachód
Europy widział upadek Wilhelma II, Mussoliniego i Hitlera. Przelano przy tym
morze krwi, ale nie popełniono żadnego godnego uwagi aktu nieposłuszeństwa.
Jak można wnosić chociażby z pism H. D. Thoreau, Céline’a i z manifestów surrealistów,
„rzadka i trudna cnota nieposłuszeństwa” miała tu też zwolenników, ale ślady
jej znaleźć można tylko w tworach wyobraźni. W rzeczywistości od czasów Napoleona
kult dyscypliny za wszelką cenę jest jednym z najistotniejszych rysów cywilizacji
europejskiej. Rys ten był niezbędnym warunkiem wojen o hegemonię kontynentu
i w dalszych konsekwencjach przygotował Europę do obecnej roli prowincji. Publisher | Wydawnictwo Czarne |
Source of the quotation | Od Berdyczówa do Lafitów, p. 21-28. |
|
Berdyczówi esszé (Hungarian)
Úgy tíz év lehetett még hátra a bécsi kongresszus óta Közép- és Kelet-Európában
uralkodó három császár bukásáig, amikor apámmal útra keltünk, hogy fölkeressük
a régi, két tenger közt elterülő Lengyelország távoli vidékeit. Mindjárt aratás
után, Bar közeléből indultunk el, és lassan haladtunk észak felé. Az egykori
Jagelló-köztársaság tájait jártuk, ezeket már részben ismertem korábbi útjaimról.
Beszélgetéseink és gondolataink mégis a jövő felé kalandoztak.
A három császár hatalmának gondolata éppen ekkortájt kezdett kikopni alattvalóik
tudatából. Éreztük már, hogy véget ér a régi rend. És mintha jelezte is volna
valami a vég közeledtét, mint a magas lázat a hideglelés. Annál nehezebb volt
száműzni gondolatainkból az uralkodók lemondását, a menekülő minisztereket,
a megnyíló börtönöket, egyszóval a fennálló rend fölbomlását. Csak annyit lehetett
tudni, hogy az alkotmányozó nemzetgyűlés összehívásával új fejezet nyílik a
történelemben. De vajon milyen állameszmék, milyen érdekek jutnak majd szóhoz?
Mint szikrák a sere füstben villantak föl és hunytak ki az ilyen kérdések a
helyi értelmiség körében, különböző pártállású forradalmárokkal, önkormányzati
tisztviselőkkel, parasztokkal és városiakkal folytatott vitákban. De konkrét
elképzelések nem bontakoztak ki a vitákból. A Nemesi Köztársaság ugyanis megszámlálhatatlanul
sokféle társadalmi helyzetű, nemzetiségű, vallású és foglalkozású csoportot
hagyott örökül, s ezek mindegyike mintha bezárkózott volna a maga nyelvébe és
szokásaiba, nem állt kapcsolatban, alig érintkezett a többivel. Lehetetlennek
látszott - legalábbis forradalmi vagy parlamentáris úton - visszatérni azokhoz
a viszonyokhoz, amelyek ezt a furcsa történelmi képződményt kialakították. Sokat
rontott a helyzeten a Nyugat, ahol ekkortájt diadalmaskodott a nacionalizmus,
így követendő például az örökös fenyegetésnek kitett, állandó mozgósítás alatt
álló nemzetállam kínálkozott. Ezt a példát aligha lehetett követni, hisz nagyon
távol állt a Nagy-Lengyelország világától. Egyébként a két háború után Nyugat-Európa
is megcsömörlött tőle.
Utunk Minszk és Kaunas érintésével Rigába vezetett, az első állomások egyike
Berdyczów volt. Más városok kissé elhomályosították Berdyczów emlékét. Nem is
tudnám poncosan leírni. Külvárosok övezték zöldellő kiskertekkel. A porlepte
szilva- és cseresznyefák sötét levelei mintha csak bádogból lettek volna. A
szalmatetős kunyhókban kádárok, kovácsok és sertéshizlalók laktak; fából épült
kúriákban éltek az elszegényedett, szabadfoglalkozású nemesurak, akik a környékbeli
iskolákban tanították a fiatalabb nemzedéket.
A város közepén, ahol a gettó és az üzletek negyedében, a kikövezett utcákban
fehérre meszelt kétemeletes házak álltak, a mészhez ottani szokás szerint egy
kis ultramarin, sáfrány- vagy rózsaszínű festéket kevertek. Nyáron az arra haladó
kocsik felverték a port.
A legtekintélyesebb épület a karmeliták kolostora volt, melyben akkor épp az
orosz hatóságok székeltek. A város múltját ezúttal csak röviden említeném: Gediminas
idejében épült, majd Hmelnyickij elfoglalta, a Bari Konföderáció egy hónap ostrom
után megadta magát, a felosztások után a város egészen a XIX. század közepéig
a hanyatlás korát élce.
Berdyczów legrégebbi nevezetességei közé tartozik a város mellett elterülő,
száraz fűvel benőtt, széles fennsík, ahonnan zizegő hangot hozott a szél. Ez
az országszerte híres Kopár Hegy, a boszorkányszombatok színhelye.
Néhány nap múlva mentünk tovább Berdyczówból, ahová többé nem is tértem vissza.
Emléke sokáig szunnyadt bennem. Csak fél évszázaddal később kezdtem gondolatban
egyre többször visszatérni ide. 1909-ben úgy éreztem, itt hiába keresném a jövőt.
Tévedtem. Berdyczówban láthattam volna valamit a jövőből, de nem tudtam olvasni
a jelekből.
A Machnowiecka utcában, Berdyczów ütőerén volt Szafnagel boltja, ahová a szűkebb
és távolabbi környék nemesurai jártak borsért, gyömbérért, vaníliáért és más
gyarmatáruért, különösen ünnepek és családi összejövetelek előtt. Ez volt a
lengyelek találkozóhelye: „Szafnagel boltja előtt” - ahogy Michał Czajkowski
írta -, fogalom lett a környéken.
Az üzlet előtt kocsik hosszú sora állt: hintók, fogatok, konflisok, kasos szekerek,
bricskák, pados és létrás szekerek. Mellettük sétáltak élénk társalgásba merülve
párokban vagy kisebb csoportokban a porköpenyes látogatók. A járásszerte szétszóródva
élő szarmata földbirtokosok, gazdatisztek számára a Machnowiecka utca és Szafnagel
boltja volt a legfontosabb hely, ahol elérhették egymást és kicserélhették híreiket.
Arra járván elkaptam néhány beszélgetésfoszlányt Tekla néni nevenapjáról, Kapruckiék
keresztelőjéről, hogyan próbált Szuldybuldowicz megvenni négy lovat Jarmolincében
és mi sült ki belőle. Hangjukat kissé lehalkítva beszéltek, mégis nyilvánossá
téve, milyen újságot hozott Pétervárról Hejbowicz és Varsóból Ciotowicz. Megosztották
egymással a gabonaárakkal kapcsolatos értesüléseiket, ezeket odesszai kereskedőktől
szerezték. Igen bőséges hírforrás volt a berdyczówi gettó, ahol sokaknak volt
rokonsága New Yorkban és Buenos Airesben.
Vidáman folyt a társalgás, nagy hangon, ahogy az vidéken szokás; mindenki örült
a találkozásnak és az alkalomnak, hogy híreit továbbadhatja. A legtávolabbi
provinciát láttam magam előtt; a világ eseményeinek híre ritkán és késve jutott
el ide, úti beszámolók közvetítésével. A helyi események krónikája pedig Szuldybuldowicz
jarmolincei kalandjánál jelentősebb dolgokról nem szólt. A Machnowieckán sétálóknak
láthatólag nem volt nagyobb gondjuk, mint váltóik kifizetési határideje. Történelmi
tudatuk - Geschichtsbewußstein, ahogy a német mondja - kábulatban hevert. Teljes
elszigeteltségben éltek, távol az események áramától, melyeknek - Berdyczówba
is - hatalmas változást kellett hozniuk.
Akkortájt nagyon fiatal voltam, de már láttam Nyugat-Európa fővárosait, ahol
a világ sorsáról döntenek. Láttam porosz tiszteket, sötétkék kabátjukra kötött
karddal, osztrák tiszteket testhezálló zubbonyban és keményített, gombos sapkában,
végül pedig láttam a vörösnadrágos francia katonákat is. Azoknak az államférfiaknak
a nevét is ismertem, akik kezüket a vészcsengőn tartották.
A „Szafnagel boltja előtt” sétálgató szarmaták látványa olcsó szórakozást jelentett
számomra. Nem olvastam még Thuküdidészt és - más európaiakhoz hasonlóan - nem
láttam tisztán az európai hegemóniáért folyó háború elkerülhetetlen kimenetelét,
amiből éppen főszereplői készültek kivonulni. Nem is sejthettem, hogy számomra
a Machnowiecka utca képe válik minden dolgok mércéjévé, egyfajta nádszállá,
amellyel az Apokalipszis angyalának parancsa szerint embert és államot mérhetek.
Csak harmincöt évvel később, amikor egy genfi kávéház teraszán az első részletes
beszámolót olvastam a jaltai konferenciáról, jelent meg szemem előtt, mintha
most is látnám, a nemesek gyülekezete a Szafnagel boltja előtt. Az amerikai-orosz
békeszerződés keretei közé zárt Európa provinciává süllyedt. Ahogy a gabona
eladásával és a váltók kifizetésével elfoglalt berdyczówi szarmaták, ugyanúgy
a kizárólag prosperitásukkal törődő európaiak sem voltak képesek semmit tenni,
ami a faltában megállapított renden változtathatott volna. Vannak, akik hitetlenkedve,
sőt felháborodással szemlélik az újonnan előállt helyzetet. A bölcsebbek azt
mondják: nem beavatkozni, tűrni, kivárni. Még az európaiak beszélgetései is
a berdyczówi mintához közelítenek. Azokról a helyekről, ahol a döntések születnek,
késve és eltorzított formában érkeznek a hírek, hasonlóan a Hejbowicz pétervári
utazásáról szóló beszámolókhoz.
Este a város utcáin járva kivilágított ablakokra lettünk figyelmesek, melyeken
imamormolásra emlékeztető hangok szűrődtek ki. A berdyczówi zsidók jelentős
részben hászidok voltak és - ha a Brockhaus enciklopédiának hinni lehet - hetvennégy
imaházat tartottak fönn. Közelebb érve a moraj egyre kivehetőbbé vált. Megálltunk
hallgatózni. Odabent Marx A tőkéjének első kötetét olvasták fennhangon. Apám
bekopogott az ablakon, belül egy fakó arc jelent meg. Az est hátralevő részét
A tőkét olvasó helyi marxisták körében töltöttük.
Petróleumlámpa állt az asztalon, megvilágította a szegényes szabóműhelyt. Körben
e rendkívül rosszul fizetett szakma képviselői ültek. A könyv egyetlen példányának
tulajdonosa hangosan, kántálva olvasta a szöveget, minden egyes mondat után
szünetet tartott. A hallgatók néha megkérték, hogy magyarázzon el, vagy olvasson
újra egy-egy nehezebb mondatot.
Nem könnyű olvasmány A tőke, de amit ott hallottam, csöppet sem emlékeztetett
arra, ahogy az iskolában olvassák a nehéz szövegeket. Az iskolában a közös olvasás
célja a szöveg megértése, a homályos részek megvilágítása a már korábban elsajátított
fogalmak segítségével, majd pedig elhelyezésük az ismert dolgok összefüggésében.
A berdyczówi szabók nem tűztek maguk elé ilyen célokat. Az olvasás előrehaladtával
Marx egyre homályosabbá vált, de ez egyáltalán nem szegte kedvüket. A fölolvasott
szöveg kinyilatkoztatott igazság volt számukra, nem következett semmiféle ismert
dologból, így nem is volt magyarázható. Úgy olvastak, mint a hívők, nem megértés,
hanem egzaltáció útján sajátították el a szöveget, a benne foglaltatott igazságot
minden ismeret és tapasztalat fölé helyezték.
Pozitivisták között nevelkedvén álmélkodva hallgattam ezt a különös felolvasást,
amire Marx látszólag a legkevésbé alkalmas. A szabók különös, fölfokozott lelkiállapotát
a rossz táplálkozás és a kialvatlanság okozta betegség tünetének hittem. Nem
így volt. Olyan szemlélettel találkoztam, mely később Európa jóléti társadalmaiban
is elterjedt.
A berdyczówi szabók akkor jutottak eszembe, amikor a Les Temps modernes-ben
a sztálini terror terjedelmes apológiáját olvastam Merle au-Ponty, a Sorbonne
későbbi professzora tollából. Ez valamivel a hruscsovi fordulat előtt történt,
melynek következtében a diktátor hamvait eltávolították a Lenin-mauzóleumból.
Már korábban is szép számmal jelentek meg Nyugaton a szovjet terrorról elismerően
nyilatkozó írások. A nagy tudású filozófus apológiája a műveltebb közönség számára
íródott, retorikáját és hevületét tekintve inkább irodalmi mű volt. Szerzőjének
magatartása azonban meglepően hasonlított a berdyczówi mintához. Sztálin az
ő számára maga volt a kinyilatkoztatott igazság hírnöke, aki nem veti alá magát
a korábban ismert fogalmakkal és tapasztalati tényekkel való egybevetésnek.
Mi történt Berdyczówban 1917-ben a forradalom alatt, erről csak a bátyámtól
tudok valamit, aki egy páncélos egységnél szolgált. A vasútállomás környékén
több tízezer, különböző alakulathoz tartozó katona táborozott, akik tisztjeik
szökése vagy lemészárlása után otthagyták a frontot és fegyverrel kezükben vonultak
vissza a hátország felé. A csapatszállító szerelvények hiánya hátráltatta Berdyczów
kiürítését, miközben a felkelő csapatok szünet nélkül özönlöttek a városba.
Míg a transzportra vártak, a különböző egységek által megválasztott katonatanácsok
a déli hadtest Berdyczówban letartóztatott vezérkarának sorsáról vitáztak. Katonák
nagy tömege vette körül az épületet, ahol fogva tartották a tábornokokat, ezt
a tiszti iskolák hallgatói, a későbbi önkéntesek őrizték. Bizonyos időközönként
a tömeg fenyegető mozdulatok kíséretében ezt kiabálta: Dajtye nam ih v ruki*.
Órák és napok teltek így; ki-ki várta az alkalmat, hogy tovább utazhasson.
Közben folytak a tárgyalások a kadétok és a katonatanácsok között. A kadétok
elenyésző kisebbségben voltak, de a felkelő katonáknak elsősorban a hazatérés
lebegett a szemük előtt. Abban állapodtak meg, hogy a letartóztatott tábornokokat
Mohylówba szállítják, ahol feloszlatták a hadtestparancsnokságot.
A vasúti közlekedés akadozott, az idő múlt és egyre több volt a vitás kérdés.
A tanácsok véleménye szerint, mivel a tábornokok letartóztatás alatt álltak,
Mohylówba szállításuk csak rabszállító vagonban lett volna lehetséges, ilyen
viszont nem volt Berdyczówban. Hiábavaló alkudozással teltek a napok, időnként
fölhangzott a kiabálás: Dajtye nam ih v raki.
A felkelők kezén lévő rádióállomás a Kopár Hegyen fáradhatatlanul ismételte
a katonákhoz intézet felhívását, hogy szüntessenek be mindenfajta fegyveres
tevékenységet, alakítsanak tanácsokat és kezdjenek tárgyalásokat az ellenforradalmárokkal.
Egy nap elterjedt a hír, hogy Kornyilov, aki rövid időre magához ragadta a déli
hadtest vezetését, egy orenburgi kozákezredet küldött a rádióállomás elfoglalására
vagy megsemmisítésére. A tanácshatalom úgy döntött, hogy megvédik az adót, de
a hazatérő katonáknak nem volt kedvük lövészárkot ásni és megütközni a kozákokkal.
Ekkor jutott eszükbe a Berdyczówban állomásozó páncélos alakulat. A járművek
nagy része javítás alatt állt, amit megnehezített az alkatrészhiány. Alig néhányuk
bizonyult harcképesnek. Fölkutatták a városban szétszóródott harckocsizókat
és sorsot húzattak velük. A bátyámat is belesorsolták a Kopár Hegy védelmére
kijelölt egységbe. Hiába tiltakozott, kihozták a kórházból, társai meg sem hallgatták,
„Te húztad a rövidebbet, menned kell”. Nem ellenkezett tovább, arra gondolt,
hogy a géppuskával fölszerelt, gyors kocsival végre elmenekülhet Berdyczówból.
A páncélkocsik a Kopár Hegy lejtőjén foglalták el állásaikat. A bátyámnak az
országúthoz legközelebb eső hely jutott, ahol a porfelhőből előbukkant a kozákok
fekete egyenruhája. Ahelyett, hogy szétszóródtak volna a Kopár Hegy előtt, teljes
nyugalommal, négyes oszlopban lovagoltak Berdyczów felé. Az élen haladó csoportban
ügetett lassan az ezredes és két tisztje. Volt valami szokatlan a mozgásukban,
ami magára vonta a bátyám figyelmét. Ahogy közelebb értek, észrevette, hogy
a kozákoknak hátra van kötve a kezük.
Ez az utolsó általam ismert jelenet Berdyczów történetéből elgondolkodtat és
különböző párhuzamokat vet föl. Nyugat-Európa tanúja volt II. Vilmos, Mussolini
és Hitler bukásának. Tengernyi vér folyt, mégsem szentelünk kellő figyelmet
az engedetlenség gesztusának. Amire következtetni lehet H. D. Thoreau és Céline
írásaiból, vagy a szürrealisták manifesztumaiból, „az engedetlenség komoly és
ritka erényének” itt is voltak hívei, de ennek nyomait csak a képzelet szülte
dolgokban lehet megtalálni. A valóságban a fegyelem mindenekfölött való tisztelete
a napóleoni idők óta az európai civilizáció egyik legtöbb ismertetőjele. Elengedhetetlen
feltétele volt ez a kontinens hegemóniájáért vívott háborúknak és távolabbi
következményei közé tartozik, hogy előkészítette Európát jelenlegi, provinciális
szerepére.
* a. m. adjátok ki őket
Publisher | Orpheusz, Budapest |
Source of the quotation | Jerzy Stempowski: Esszék Kasszandrának, p. 65-70. |
|