This website is using cookies

We use cookies to ensure that we give you the best experience on our website. If you continue without changing your settings, we'll assume that you are happy to receive all cookies on this website. 

Kuczok, Wojciech : Hnoj (Gnój in Slovak)

Portre of Kuczok, Wojciech

Gnój (Polish)

T e n dom miał dwa piętra. Ojciec starego K. wybudował go dla swojej rodziny; miał na­dzieję, że rodzina się szybko zacznie powiększać: synowie podrosną, córkę się wyda za zięć, trzeba będzie im wszystkim udostępnić mieszkania, suterena może być dla służby (służbę „koniecznie koniecznie” chciała mieć matka starego K.). Ale nie przewidzieli nadejścia wojny; wiedzieli co prawda, jak wszyscy, że wojna gdzieś tam się zawsze wałęsa, ale mieli nadzieję, jak wszyscy, że do nich może nie zajdzie tak prędko; cóż, postanowiła przyjść właśnie wtedy, kiedy życie ułożyło im się wygodnie, jakby do sjesty. Przyszła wojna i posłanie zdarła, wymięła, trzeba było ścielić od nowa. Tyle że po wojnie już nie było ich stać na służbę, co gorsza, nie było ich stać na dom o dotychczasowych rozmiarach, sprzedali więc parter.

– Ach, to tylko parter, kiedyś się odkupi –mówili.

– W końcu córkę wydamy, pójdzie za mę­żem – mówili, szybko jednak wydało się, że nie tak łatwo będzie córkę wydać, że jeszcze trochę trzeba będzie na nią powydawać, bo raczej była do róžańca niż do tańca, a i na synów, nieskorych do żeniaczki, w ogóle do niczego nieskorych, nie­skoordynowanych, długo dojrzewających, jak to się mówi.

I tak jakoś na parterze zamieszkali sąsie­dzi, nieszczególnie sąsiedzcy, nietowarzyscy, co akurat matce starego K. ułatwiło sprawę, bo sprze­dając ów parter, powzięła decyzję:

– Do tych ludzi to ja się nie odezwę, choćby nie wiadomo kto to był.

Za to, że musiała sprzedać, za to, że dom jej własny rodzinny nagle stał się domem podzie­lonym, pękniętym. I tak przez lata udawała, że nic się nie zmieniło, że parter jest tylko chwilowo poza użytkiem; i tak przez lata wszyscy K. nauczyli się omijać, ignorować „tych z dołu". Ojciec starego K. powtarzał:

– Dobrze chociaż, że to jacyś porządni ludzie, mogliśmy gorzej trafić, przecież się nie awanturują.

Cóż, kiedy „ci z dołu” po kilku latach wy­prowadzili się, sprzedali parter („jak śmiano, bez naszej wiedzy, bez konsultacji!”, oburzała się matka starego K.), i pojawili się nowi „ci z dołu”, niezbyt szlachetnego pochodzenia. Można by nawet rzec (gdyby možna było rzec, bo nie było można), że „ci nowi z dołu” byli pochodzenia zupełnie nieszlachetnego, pospolitego, a ściślej mówiąc (choć tego nie wolno było na głos uściślać, to podlegało zmowie milczenia i ponurej dez­aprobacie), „ci nowi z dołu” przeprowadzili się do tego domu wprost z ulicy Cmentarnej. Cmentarna podczas okupacji zwana była ulicą Kamienną, Steinstrasse, zostało jej z tych czasów ohydnie brzmiące zdrobnienie „Sztajnka”, ohydą brzmienia w tym domu podkreślano ohydę jej mieszkańców; ulicę Cmentarną zamieszkiwali wyłącznie byli, obecni lub przyszli grabarze i ich rodziny, w mniemaniu rodziców starego K. Sztajnka była ulicą alkoholików, nędzarzy i przestępców, kopulujących tym owocniej, rozmna­żających się tym zacieklej, im większą biedę przyszło im klepać, im więcej w nich wstępowało beznadziei. Matka starego K. nawet nie spoglądała na drzwi „tych z dołu”, zabraniała tego również swoim dzieciom, ale trudno im było powstrzymać się, nie spostrzec nowej wizytówki, nie zauważyć, że „ci z dołu” noszą takie zabawne nazwisko, Spodniakowie, he he, Spodniaki, to prawie jak kalesony po śląsku, ojciec starego K. też zauwa­żył ze zdziwieniem, że w nazwisku sąsiadów nie ma pochylonego „a”, aż się prosiło, żeby to „a” pochylić u ludzi, którzy przeprowadzili się z odwiecznie śląskiej, proletariackiej dzielnicy, aż się prosiło, żeby to „a” sproletaryzować.

 

Państwo Spodniakowie nie mogli długo się uchować w grabarskim środowisku. Pan Spodniak jako element napływowy nie mógł znieść tych wszystkich nieprzyjemności, gwarantowanych przez rdzennych mieszkańców dawnej Stein­strasse; jako gorol z perspektywami był namiętnie nienawidzony przez wszystkich sąsiadów, jego perspektywy zaś rysowały się wskutek zatrudnienia w kopalni, które sobie błogosławił i które­mu pozostawał wierny noc w noc, bo dziennych zmian mu nie proponowano. Jako gorol musiał przeto zadowolić się dobrze płatnymi szychtami w nocy, dzięki czemu mieszkańcom Cmentarnej trudno było aktywnie wyznawać nienawiść do pana Spodniaka, skoro w dzień odsypiał szychty, skoro nie pojawiał się o normalnych porach na ulicy, skoro nie przychodził do szynku po robocie. Za to pani Spodniakowa zasługiwała na potępienie podwójnie: po pierwsze za to, że zachowała cnotę dla gorola, choć latami z grabarskim wdziękiem na tę cnotę nastawano, choć wracała do domu pobita, w potarganej sukience. Wydrapała, wy­szarpała za włosy, wypluła im w oczy tę swoją cnotę; sukienkę matka zaszywała, a siniaki stano­wiły przynajmniej kilkudniową barierę ochronną, bo już się nawet i seniorom rodów grabarskich serca wzburzały. Ostatecznie jednak chachary ze Sztajnki znienawidziły panią Spodniakową za to, że ośmieliła się wyjść za gorola, i co gorsza, gorola górnika, którego ukrywała jak cnotę w panieństwie, którego we dnie nie widywano, którego nawet nie można było napaść zmęczo­nego po szychcie, któremu nawet nie można było zębów wybić, bo komu by się chciało w tym celu wstawać o świcie. Pan Spodniak, nawet kiedy już nieco się na kopalni oswoił, odgorolił, bo w duszy nie miał jadu, nawet kiedy już zaproponowano mu zmianę dzienną przez pół miesiąca, z własnej woli wybierał nocki, po to, żeby wcześniej zarobić, wcześniej odłożyć, wcześniej móc wyprowadzić się poza ulicę Cmentarną. Póki co, pan Spodniak wracał o świcie do domu, nie budząc żony, wcho­dził do łazienki, zdejmował z siebie ubranie, nalewał wody gorącej, czekając, aż się napuści, zaglądał do kuchni, gdzie na stole leżała kartka z wypisaną przez panią Spodniakową listą strat dziennych, a to, że „ciepli hercka, aż kwiotki spadli, /okno i doniczka nowo /odlicz”, a to, że drzwi trzeba odmalować, bo „podrapali, pierony, nożami abo cym”, nieodmiennie zaś pod tą wyliczanką pani Spodniakowa zapytywała:

„Weź ino zaś tam dobrze polic, wiela nom to brakuje do wykludzynio, bo jo tego długo nie strzymia”, brał tę kartkę ze sobą do łazienki, już w wannie czytał, liczył, rachował, zasypiał. Pani Spodniakowa codziennie więc budziła męża, wypuszczając wodę z wanny, pomagała mu przenieść się w pościel jeszcze po niej ciepłą, zaciągała zasłony i wychodziła z pokoju.

W końcu pan Spodniak uzbierał tyle, że mogli sprzedać mieszkanie przy Cmentarnej i po okazyjnej cenie kupić nowe, na parterze tego domu, cóż za traf... A kiedy już się to dokonało, kiedy pan Spodniak dostąpił celu swego życia, zapewniając sobie i małżonce byt wolny od kosz­maru tubylców ze Sztajnki, z radości zapłodnił panią Spodniakową, po czym w spokoju ducha oddał się nałogowi alkoholizmu.

O mieszkających na parterze w tym domu się nie mówiło, wszyscy K. żyli w niezmien­nym przekonaniu, że posiadają cały dom na włas­ność, mieszkanie na dole traktowali jak pustostan, sąsiadów mijali, nie zatrzymując na nich wzroku nawet na chwilę. Matka starego K. wpajała swoim dzieciom, że:

— Takie czasy, że arystokracja musi się gnieść drzwi w drzwi z motłochem, ale to wszystko się zmieni.

— Bóg wie kiedy — dorzucał złośliwie ojciec starego K.

— O tak, Bóg w i e, kim my jesteśmy, on nam to wszystko wynagrodzi — kończyła matka starego K.

Traktowali państwa Spodniaków jak po­wietrze, układ pięter uznając za czytelną metaforę hierarchii społecznej.

— Z dołem zadawać się nie będziecie, chyba że po moim trupie — powtarzała matka starego K.



PublisherW.A.B., Warszawa
Source of the quotations. 9-15.
Publication date

Hnoj (Slovak)

T e n dom mal dve poschodia. Otec starého K. ho vybudoval pre svoju rodinu; dúfal, že rodina sa začne skoro rozširovať: synovia podrastú, dcéra privedie zaťa, bude im treba všetkým poskytnút byt, prízemie môže byť pre služobníctvo (služobníctvo „bezpodmienečne, bezpodmienečne” chcela mať matka starého K.). Ale nepredvídali, že bude vojna; pravdaže, vedeli tak ako všetci, že sa tam kdesi rozpútala, ale dúfali, že k nim azda nepríde tak rỳchlo; ale rozhodla sa prísť práve vtedy, keď si začali žiť pohodlne, akoby mali akúsi siestu. Pńšla vojna a hniezdo zničila, pošliapala, bolo ho treba vybudovať nanovo. Lenže po vojne už nemohli mať služobníctvo, a čo horšie, nemohli udržiavať dom s takými rozmermi, predali teda prízemie.

­­- No čo, je to iba prizemie, raz ho odkúpime naspät, - povedali si.

- Veď dcéru aj tak vydáme, pôjde bývať k mužovi, - vraveli; čoskoro sa však ukázalo, že nebude také ľahké dcéru vydať, že ešte s ňou budú všelijaké výdavky, pretože bola skôr na ruženec ako do tanca, a že výdavky budú aj so synmi, ktorí sa tiež nehnali do ženby, vôbec do ničoho sa nehnali, boli neskoordinovaní, dlho dospievali, ako sa vravi.

A tak sa na prízemie nasťahovali susedia, nie veimi susedskf, nie veľmi družnf, čo matke starého K. iba uľahčovalo situáciu, pretože keď predala prízemie, rozhodla sa:

- S tỳmi ľuďmi neprehovorím, nech by to bol ktokoľvek.

Za to, že ho musela predať, za to, že jej vlastny rodinnỳ dom bol odrazu rozdelenỳ, puknutỳ. A tak sa cele roky tvárila, že sa nić nezmenilo, že prízemie sa iba dočasne nepoužíva; a tak sa za celé tie roky všetci K. naučili nevšímať si, ignorovať „tych zdola”. Otec starého K. opakoval:

- Ešte dobre, že sú to slušní ľudia, mohli sme dopadnúť aj horšie, títo aspoň nerobia výtržnosti.

A tak keď sa „tí zdola” o niekorko rokov odsťahovali, predali prízemie („ako sa opovážili, bez nášho vedomia, bez toho, že by sa poradili!”, pohoršovala sa matka starého K.), objavili sa noví „tí zdola”, nevermi vznešeného pôvodu. Ba mohlo by sa povedať (keby sa mohlo povedať, lebo sa nemohlo), že tí „noví zdola” boli celkom nevznešeného pôvodu, prostého, a presnejšie povedané (hoci sa to nesmelo nahlas upresniť, bolo to podriadené záväznému mlčaniu a pochmúrnemu nesúhlasu), „tí noví zdola” sa presťahovali do t o h o domu rovno z Cintorínskej ulice. Cintorínska sa za okupácie volala Kamenná, Steinstrasse, z tỳch čias jej ostala odporne znejúca zdrobnenina „Štajnka”, tỳmto odpornỳm znením sa v tom dome zdôrazňovala odpornosťjej obyvateľov; na Cintorínskej ulici bývali výlučne bývalí, terajší alebo budúci hrobári a ich rodiny. Rodičia starého K. sa nazdávali, že Štajnka bola ulicou alkoholikov, bedárov a zločincov, ktorí boli tỳm plodnejší, rozmnožovali sa tỳm odhodlanejšie, čím väčšiu biedu museli trieť, čím väčšmi ich zaplavovala beznádej. Matka starého K. ani nepozrela na dvere „tych zdola”, bránila v tom aj svojim deťom, ale ťažko im bolo zdržať sa, nezbadať novú vizitku, nevšimnúť si, že „tí zdola” majú také smiešne priezvisko, Spodniakovci, ha-ha, Spodniaky, to je skoro ako gate po sliezsky, otec starého K. si ešte s úžasom všimol, že v priezvisku susedov sa „a” nezmenilo na sliezske „o”, ako by sa to priam žiadalo u ľudí, ktorí sa prisťahovali z odvekej sliezskej proletárskej štvrte, priam sa žiadalo, aby sa to „a” sproletarizovalo.

 

Manželia Spodniakovci nemohli v hrobárskom prostredí ostať dlho. Pán Spodniak ako prišelec nevedel znášať všetky tie nepríjemnosti, ktoré mu uštedrovali pôvodní obyvatelia bývalej Steinstrasse; ako gorola s výhľadmi do budúcnosti ho vášnivo nenávideli všetci susedia, za tie výhľady vďačil zamestnaniu v bani, ktoré si nevedel vynachváliť a ktorému bol vernỳ noc čo noc, lebo denné zmeny mu neponúkali. Ako gorol sa teda musel uspokojiť s dobre platenỳmi nočnỳmi šichtami, vďaka comu mali obyvatelia Cintorínskej ťažkosti s aktívnymi prejavmi nenávisti voči pánu Spodniakovi, keďže vo dne odspával šichty, keáže sa v normálnom čase neobjavoval na ulici, keďže z roboty nechodil do šenku. Pani Spodniaková bola však dvojnásobne zavrhnutiahodná: po prvé za to, že si uchránila poctivost pre gorola, hoci cele roky na tú poctivosť s hrobárskym šmrncom útočili, hoci sa vracala domov dotlčená, v roztrhanỳch šatách. Dodriapala, vykmásala za vlasy, napľula im do očf tú svoju poctivosť; šaty matka pozašívala a modriny tvorili aspoň na pár dní ochrannú prekážku, pretože to pobúrilo už aj srdcia seniorov hrobárskych rodov. No chachari zo Štajnky už celkom znenávideli pani Spodniakovú za to, že sa opovážila vydať sa za gorola, a čo horšie, gorola baníka, ktorého chránila ako poctivosť v panenstve, ktorého nebolo vo dne vídať, ktorého dokonca nebolo možné prepadnúť unaveného po šichte, ktorému dokonca nebolo možné vybit'zuby, veď komu by sa kvôli tomu chcelo vstávať na svitaní. Pán Spodniak, aj keď sa už trochu v bani udomácnil, odgorolčil, lebo v duši nemal jed, hoci mu na dva týždne ponúkli dennú zmenu, si z vlastnej vôle vyberal nočné, len aby skôr zarobil, skôr si našetril, skôr sa mohol odsťahovať z Cintorínskej ulice. Keď prichádzal na svitaní domov, nezobudil ženu, ale prešiel do kúpeine, povyzliekal sa, pustil si do vane horúcu vodu a kým čakal, pokiaľ sa napinila, pozrel do kuchyne, kde ležal na stole lístok, na ktorỳ pani Spodniaková spísala denné výdavky, aj to, že „hercka páli, až ovisli kviotky, okno a hrantík vylfíč znovu”, aj to, že treba natrieť dvere, lebo ich „tí ďiobli doškriabali nožmi abo cim”, pod tento výpočet dopísala pani Spodniaková vždy rovnakú vetu: „Len všetko dobre porachuj, koľo nom chybuje, aby sme sa odsťahovali, bo ja to dlho nevytrimem”, ten Iístok si vzal so sebou do kúpeľne, teda vo vani čítal, rátal, rachoval, až zaspal. A tak pani Spodniaková každý deń zobudila muža, keď mu vypustila vodu z vane, pomohla mu prešuchtať sa do postele, ktorá bola ešte od nej vyhriata, zatiahla závesy a vyšla z izby.

Nakoniec pán Spodniak nasporil toľko, že mohli predať byt na Cintorfnskej, využiť príležitosť a za výhodnú cenu kúpiť nový na prízemí t o h o domu, to bola trefa... A keď sa to už spinilo, keď pán Spodniak dosiahol svoj životný cieľ a zabezpečil sebe aj manželke byt bez mory domorodcov zo Štajnky, od radosti oplodnil pani Spodniakovú a potom sa s čistým svedomím oddal vášnivému alkoholizmu.

O obyvateľoch na prízemí  t o h o  domu sa nehovorilo, všetci K. žili v neochvejnom presvedčenf, že celý dom je ich vlastnfctvom, byt dolu pokladali za územie nikoho, so susedmi sa stretali bez toho, že by o nich čo len na okamih zavadili pohľadom. Matka starého K. svojim deťom vštepovala, že:

- Teraz sú také časy, že aristokracia sa musi tlačiť v susedstve so zberbou, ale to všetko sa zmení.

- Bohvie kedy, - dodával zlostne otec starého K.

- Ach áno, Boh vie, kto sme, on nám to všetko vynahradí, - uzatvárala matka starého K.

Manželov Spodniakovcov vnímali ako vzduch a rozdelenie poschodí považovali za čitateľnú metaforu spoločenskej hierarchie.

- So spodkom sa nebudete zahadzovať, iba ak cez moju mŕtvolu, - opakovala matka starého K.



PublisherBelimex, Bratislava
Source of the quotations. 5-9.
Publication date

minimap