This website is using cookies

We use cookies to ensure that we give you the best experience on our website. If you continue without changing your settings, we'll assume that you are happy to receive all cookies on this website. 

Hostovský, Egon: Zaginiony bez wieści (Nezvěstný in Polish)

Portre of Hostovský, Egon

Nezvěstný (Czech)

Zižkovský byt manželů Brunnerových měl sice dva po­koje, ale z nich pouze jeden obytný. Druhá místnost byla skladiště nábytku majitele domu. A podle nájemné smlouvy žůstane druhý pokoj skladištěm tak dlouho, do­kud bytový úřad nepřidělí domácímu, ať už v jeho vlastním domě, či jinde, tři místnosti, na něž jako otec čtyřčlenné rodiny má právo. Ovšem domácí i manželé Brunnerovi dobře věděli, že jen zázrak by mohl způsobit, aby bytový úřad dal právu průchod. A tak jediná míst­nost, v níž Brunnerovi žili, představovala kuchyni, ložni­ci, jídelnu a pracovnu zároveň. Kuchyni zastupoval bubí­nek a dřez, jídelnu rozkládací kulatý stůl, ložnici dvě po­hovky a pracovnu psací stůl a miniaturní knihovna. Ně­jaká ta skříň a kredenc stály ještě v předsíňce, umývadlo bylo k použití v sousedním skladišti nábytku, koupelna a záchod, společné pro tři rodiny, byly o patro výše. V tomto bytě, s výhledem na dvorek s rozbitými bednami a sudy a na oprýskané zdi činžáků, mohl člověk pohodl­ně sedět i ležet, nikoli však chodit. I cesta od bubínku ke stolu nebo od stolu ke knihovně byla obtížná, vyžadujíc mnoho přelézavých a provlékavých pohybů.
Toho nevlídného únorového dne, kdy byl Erik povolán do ministerstva vnitra k dr. Matějkovi, snažila se paní Ol­ga marně od jedenácti hodin připravit oběd. Kamínka čoudila a chvílemi se v nich ozývaly menší exploze, po nichž bylo třeba horempádem utíkat k oknu a otevřít je
dokořán, neboť celá místnost se proměnila v komín. Ale zvenčí se ihned vedrala do bytu sychravá zima, zaťala se do týla, zalezla za nehty a napadla nohy. Tak když paní Olga už počtvrté se propletla mezi nábytkem od bubínku k oknu a pak zpátky, jednou zpocena, podruhé zmrazena, dopadla pojednou na pohovku, jako by ji kdosi podťal, a propukla v usedavý pláč. Chvíli vzlykala a kašlala, po­zorujíc beznadějně kouřovými clonami připravenou hro­mádku oškrabaných brambor a dvě bezhlavé ryby, svou jedinou kořist z ranního nákupu, pak se však vzdorně zvedla, pohodila prošedivělou hlavou, usmála se skrze slzy svému trápení a vyšla na chvíli do chodby, nechávajíc byt napospas průvanu a zimě.
„Co se to u vás děje?” zeptala se s účastným zájmem sousedka. „Zanesený komín?”
„Ale kdepak komín, uhlí! Bůh suď, co v něm je, čoudí a vybuchuje jako dynamit. A na tohle topivo jsem čekala od Vánoc!”
„Jo, milá paní, s tím novým uhlím se musí šetřit a při­dávat ho jen jako koření. Nemáte dost dříví?”
“Nemám.”
„Tak já vám vypomohu, pojďte se mnou do sklepa.“
Sousedčina výpomoc dokázala do dvou hodin odpo­ledne vyvětranou místnost zahřát. Ale nestačila na uvaření oběda. Ostatně paní Olga necítila hlad, a tak se roz­hodla, že brambory i ryba počkají do večera, až se vrátí Erik. Jenže on nenadále přišel už ve tři hodiny.
Vstoupil malátně, dveře za sebou přibouchl nohou, ne­pozdravil, nepohlédl na ni, na stůl položil nějaký balík, pak se nemotorně vyvlékl ze zimníku, odhodil jej na židli, slabě sténaje usedl na pohovku, hned nato pomalým a ja­koby bolestným pohybem zvedl ze země obě nohy a ulehl v podivně skrčené a zkroucené pozici. Teprve teď za­mumlal: „Není mi dobře, mám trochu horečku, proto jsem...” Ani nedořekl skoupé vysvětlení svého předčasněho návratu. Ostatně paní Olga ihned poznala, že ne­mluví pravdu. Není nemocen, ale něco se mu přihodilo, něco, co souvisí s ní. Ó, znala až příliš dobře tenhle jeho zavilý výraz, těkavé, skelné oči, pod nimi prohloubené kruhy, zchromlé ruce, to hroucení na pohovku a sotva srozumitelné mumlání.
„Stalo se ti něco?”
Neodpověděl. A paní Olga nenaléhala. Jen štítivý strach z blízké scény jí zrychloval dech. Z netrpělivých rozpaků si začala broukat nějaký popěvek, stojíc na jed­nom místě a nevědouc, jak zaneprázdnit ruce.
„Co je v tom balíku?” „Slivovice: Napij se!”
Bůh suď, jak chtěl, aby ta slova vyzněla, ale zalykala se v nich zuřivost.
Věděla, že ji napjatě sleduje, ale v podobných přípa­dech nebylo nic těžšího, než se přímo otázat, oč u všech čertů vlastně jde.

 



Zaginiony bez wieści (Polish)

Żiżowskie mieszkanie Brunnerów składało się wprawdzie z dwóch pokojów, ale tylko jeden z nich był mieszkalny. W drugim zmagazynowane były meble właściciela domu. I zgodnie z umową o wynajmie stan taki będzie trwał tak długa, dopóki właściciel domu nie otrzyma z urzędu kwaterunkowego trzyizbowego mieszkania, do którego, jako głowa czteroosobowej rodziny, ma prawo. Obie strony, rzecz jasna, wiedziały, że musiałby stać się cud, żeby urząd kwaterunkowy zastosował się do tego prawa. Toteż jedyna izba, w której Brunnerowie mieszkali, stanowiła kuchnię, sypialnię, jadalnię i gabinet zarazem. Kuchnię reprezentował żelazny piecyk, a także zlew, jadalnię – okrągły stół składany, sypialnię – dwie kanapy, gabinet zaś – biurko i miniaturowa biblioteka. Jakaś tam szafa i kredens stały jeszcze w przedpokoju, z umywalki można było korzystać w sąsiednim magazynku meblowym, a ustęp i łazienka, wspólne dla trzech rodzin, znajdowały się piętro wyżej. W mieszkaniu tym, z oknami wychodzącymi na oblazłe ściany domów czynszowych po drugiej stronie studziennego podwórka, gdzie poniewierały się beczki i skrzynie, można było wygodnie siedzieć i leżeć, ale w żadnym razie nie dawało się chodzić. Droga od żelaznego piecyka do stołu lub od stołu do biblioteczki była uciążliwa, wymagała wielu manewrów i przeciskania się przez różne zawalidrogi.
Tamtego paskudnego dnia w lutym, kiedy Eryk został wezwany do dr Matiejki w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, pani Olga od jedenastej bez powodzenia usiłowała gotować obiad. Koza kopciła, a momentami z jej wnętrza odzywały się jakieś drobne eksplozje, po których trzeba było czym prędzej biec do okna i otwierać je na oścież, gdyż cały pokój zamieniał się w komin. Ale z dworu natychmiast wdzierał się do mieszkania wilgotnawy chłód, szczypał w potylicę, właził za paznokcie, obłapywał nogi. Toteż kiedy pani Olga, już po raz czwarty, przeciskała się między meblami od piecyka do okna i zaraz z powrotem, to spocona, to zziębnięta, upadła nagle na kanapę, jakby jej ktoś podciął nogi i wybuchnęła szlochem. Przez dłuższą chwilę łkała i kaszlała patrząc desperacko przez zasłony dymne na kupkę oskrobanych ziemniaków i dwie bezglowe ryby, jedyne co udało jej się zdobyć podczas porannych zakupów, po czym jednak przekornie wstała, potrząsnęła siwiejącą głową, uśmiechnęła się przez łzy do swojej udręki i na chwilę wyszła na korytarz zostawiając mieszkanie na pastwę przeciągu i zimna.
– Co się u pani stało? – spytała ze współczującym zainteresowaniem sąsiadka. – Zapchany komin?
– Gdzie tam komin, to taki, węgiel! Diabli wiedzą, co w nim jest, kopci i wybucha jak dynamit. I pomyśleć, że na to świństwo czekałam od Bożego Narodzenia!
– Tak, miła pani, ten nowy węgiel trzeba oszczędzać i dawkować go jak korzenne przyprawy. Nie ma pani drzewa?
– Nie mam.
– No to ja panią wspomogę, proszę zejść ze mną do piwnicy.
Sąsiedzkie wsparcie w ciągu dwóch popołudniowych godzin ociepliło wywietrzony pokój. Ale nie starczyło go do ugotowania obiadu. Zresztą pani Olga nie czuła głodu, toteż postanowiła, że ryby i ziemniaki poczekają do wieczora, kiedy wróci Eryk. Tylko że on niespodziewanie zjawił się już o trzeciej.
Wszedł apatycznie, drzwi za sobą zatrzasnął nogą, nie przywitał się, nawet na nią nie spojrzał, na stół położył jakąś paczkę, po czym niedbałym ruchem ściągnął z siebie płaszcz, rzucił go na krzesło, cicho pojękując usiadł na kanapie, zaraz potem powolnym i jakby boleściwym ruchem uniósł z ziemi obie nogi i zaległ w osobliwie skurczonej i pokręconej pozie. Dopiero teraz wymamrotał:
Coś mi niedobrze, mam trochę gorączki, dlatego właśnie... – nawet nie dopowiedział skąpego wytłumaczenia przedwczesnego powrotu z pracy.
Zresztą pani Olga z miejsca zorientowała się, że nie mówi prawdy. Nie, nie jest chory, coś się stało, coś co ma związek z nią. O, aż za dobrze znała ten jego nieprzejednany wyraz twarzy, rozbiegane oczy jakby ze szkła, wyraźnie podkrążone, ten bezwład rąk, to przypadanie do kanapy i niemal niezrozumiałe mamrotanie.
Stało się coś?
Nie odpowiedział. A pani Olga nie nalegała. Tylko odrażający strach przed zbliżającą się sceną małżeńską przyspieszał jej oddech. W niecierpliwym zakłopotaniu zaczęła mruczeć jakąś melodyjkę nie ruszając się z miejsca, i nie wiedząc, co zrobić z rękoma.
– Co jest w tej paczce?
– Śliwowica. Poczęstuj się!
Bóg jeden wie, jaką tym słowom chciał nadać wymowę, w istocie dławiła się w nich wściekłość.
Wiedziała, że śledzi ją wzrokiem pełnym napięcia, ale w podobnych sytuacjach najgorsze, co mogłaby zrobić, to zapytać go wprost, o co tu do diabła chodzi.

 

 



Source of the quotationLiteratura na swiecie nr 07/1997 (312), s. 083-114.

minimap