This website is using cookies

We use cookies to ensure that we give you the best experience on our website. If you continue without changing your settings, we'll assume that you are happy to receive all cookies on this website. 

Čech, Svatopluk: Wyprawa pana Brouczka w XV stulecie (Nový epochální výlet pana Broučka, tentokrát do XV. století in Polish)

Portre of Čech, Svatopluk

Nový epochální výlet pana Broučka, tentokrát do XV. století (Czech)


„Ale ornátové náležejí mezi stěžejně řády církevní,“ vedl dále svou neodbytný žák. „Ovšem, táboří i církev samu potupují a ze všech řádů jejích se vytrhuji, nevážíce toho, co praví Beda v kapitole „Quicumque“ a svatý Augustin v kapitole „Omnis catholicus“ a v kapitole „Ita fit“ a k témuž v kapitole „Sic enim.“ Hm, hm. Et ponitur –„
Uvázl, a vyňav deštičky z pásu, začal je pilně prohlížeti.
„Co soudíš ty o mešních ornátích?“ obrátil se Miroslav zlatník k panu Broučkovi.
Tento utužil zatím svoji novou známost s medovinou a nalézal při ní čím dále tím rozmilejší vlastnosti. Dí-li staročeské přísloví: „Chmel hrdina“, mělo medovinu nazvati snad ještě větší hrdinkou. Novočeskému pijákovi se zdálo, že každým douškem vlévá se do jeho žil ohnivější krev a do srdce divnější odvaha; zapomínal na všechny přístrachy středověku a pak jeho zářil téměř bojovně budoucím věcem vstříc. Ač z počátku se mrzel na Staročechy, že ani v krčmě neznají rozumnější rozprávky než o politice a dokonce o náboženství, pocítil znenáhla sám velikou chuť vmíchat se do toho sporu. Vackova rána pěsti o stůl ho sice na okamžik zastrašila, ale nový doušek vrátil mu bojovného ducha, takže nyní na otázku zlatníkovu odpověděl velmi rozhodně: „Divím se věru, lidičky, že se můžete o takovou věc ještě hádati. Copak by byla mše bez ornátu! Tak ji slouží snad leda berani –„
Vtom stalo se s panem Broučkem něco, co v prvním okamžiku ani dobře nechápal, ale čím pojednou vzalo za své všechno jeho medové hrdinství. Železná ruka sevřela ho v týle, před ním zakmitla se palice s dlouhými hřeby a do uší zahřměl mu vzteklý hlas: „Dám ti berany, Machometo nečistý!“
Episodě v krčmě hrozil přesmutný konec, ač ještě včas zachytil s jedné strany Domšík zuřivého venkovana za ruku s palicí a s druhé strany zakročil chlácholivě krčmám.
Na štěstí zalehl vtom z ulice do krčmy zmatený křik a lomoz. Vacek bezděky pustil šíji Broučkovu a všickni naslouchali; hlukem venku bylo slyšeti rány zvonu.
„Toť na radnici zvoní na poplach!“ a zvolal Domšík.
Krčmář, jenž zatím vyběhl na chodbu, vrátil se rozčilen, hlásaje: „Křižáci přejeli přes Vltavu na pole Špitálské a míří k Poříčské bráně!“
Rázem zapomněli všickni hosté na spor a zvolali téměř jedněmi ústy: „Vzhůru na ně!“ chápajíce se zbraní.
Jediný žák dosud pilně převracel deštičky. Krčmář, zaskočiv do temného pozadí, vrátil se odtud k němu s dřevěnou, hřebík posázenou a řetězem ku krátkému držadlu připevněnou koulí.
„Ej, školáku,“ vzkřikl, „tu máš důvod pro tuto chvíli nejlepší!“
„Mníš, bych se neuměl oháněti i v takové disputací?“ opáčil žák hrdě a zchvátil nabídnutou zbraň.
Domšík vytáhl měšec s penězi, ale krčmář již s vytaseným tem na ulici.
Co se s panem Broučkem v tu chvíli dělo, nemůže si určité připamatovati; jenom nejasně se mu zdá, že Janek od Zvonu vtiskl sudlici do jeho ruky a že hrozný Venek za ním máchal svou ohřebíkovanou palicí. Jest arci skoro jisté, že máchání to neplatilo panu Broučkovi, nýbrž Němcům křižákům, s nimiž se nedočkavý bojovník v duchu již měřil; ale pan domácí se domnívá, že hluboký respekt před touto palicí byl hlavní pobídkou, která ho v těsném klubku ostatních hostů dopravila z krčmy ves na ulici.
Celou její šíří valilo se již jako dravá, rozvodněná řeka bojechtivé množství Pražanů, křičících, tlačících se, máchajících zbraněmi všeho druhu, nedbajících varovného volání některých vůdců, a strhlo i hlouček z krčmy vyběhší rázem do svého bouřlivého, neodolatelného proudu. Pan Brouček byl jím nesen kupředu nevěda ani jak. Přiznává se, že v té chvíli byl skoro bez ducha, bez myšlenky; cítil jen smrtelnou úzkost a nesmírnou hrůzu; byl prý jistě bled jako křída, vlasy se mu ježily, čelo kryl studený pot, kolena se třásla, ba i zuby prý mu cvakaly.


PublisherMelantrich, Praha
Source of the quotationVýlety pana Broučka, p. 245-247.

Wyprawa pana Brouczka w XV stulecie (Polish)

– Ale ornaty należą do głównych obrzędów kościelnych – ciągnął dalej nieprzejednany żak. – Owszem, taboryci potępiają i kościół sam, i wszystkie przepisy odrzucają nie bacząc na to, co prawi Beda w rozdziale „Quicumque”, a święty Augustyn w rozdziale „Omnis catholicus” i w rozdziale „Ita fit”, i do tego jeszcze w rozdziale „Sic enim”. Hm, hm... „Et ponitur”...
W tym miejscu utknął i, wyjąwszy tabliczki zza paska, zaczął je pilnie przeglądać.
– A co ty mniemasz o tych mszalnych ornatach? – zwrócił się Mirosław Złotnik do pana Brouczka.
Nasz bohater zawarł tymczasem bliższą znajomość z miodem i znajdował w nim coraz więcej rozkosznych przymiotów.
Jeśli staroczeskie przysłowie mówiło: „Chmiel bohaterem”, to chyba miód zasługiwał jeszcze bardziej na ten epitet. Nowoczesny smakosz miał wrażenie, że za każdym łykiem wlewa się do jego żył ognista krew, a do serca coraz dziksza odwaga; zapomniał o wszystkich strachach średniowiecza i wzrok jego płonął niemal bojowo na samą myśl o czekających go przygodach. I choć z początku złościł się na tych dawnych Czechów, że nawet w karczmie nie umieją mówić o niczym innym niż o polityce czy o religii, nagle sam poczuł wielką ochotę wtrącić się do tego sporu. Wprawdzie uderzenie Wacka pięścią w stół na chwilę go zastraszyło, ale nowy haust miodu przywrócił bojowego ducha, tak że na pytanie złotnika odpowiedział bardzo stanowczo:
– Dziwię się, moi złoci, że się możecie o taką rzecz jeszcze kłócić. Cóż by to była za msza bez ornatu? Chyba tylko barany tak odprawiają...
Wtem stało się coś, co panu Brouczkowi, mimo że nie rozumiał dobrze, co się dzieje, odebrało raptem całą jego, pod wpływem miodu rozbudzoną, odwagę. Żelazna ręka ścisnęła go z tyłu za kark, przed oczami mignęła pałka z długimi kolcami, a w uszach zagrzmiał wściekły głos:
– Dam ja ci barany, Mahomecie niecźystyl...
Epizodowi w karczmie groził przesmutny koniec, mimo że w ostatniej chwili Domszyk schwycił rozwścieczonego wieśniaka za rękę trzymającą pałkę, a z drugiej strony zainterweniował karczmarz uspokajając powaśnionych.
Na szczęście na ulicy podniósł się jakiś krzyk i hałas. Wacek bezwiednie puścił Brouczka i wszyscy zaczęli nasłuchiwać. Poprzez hałas na dworze przebijały uderzenia dzwonu.
– Na ratuszu dzwonią na trwogę! – krzyknął Domszyk.
Karczmarz, który tymczasem wybiegł do sieni, wrócił podniecony, wołając:
– Krzyżowcy przeprawili się przez Wełtawę na Pole Szpitalskie i zmierzają ku Porzyczskiej bramie!
W jednej chwili goście zapomnieli o swej kłótni i zawołali jednym głosem:
– Hej, dalej na nich! – i chwycili za broń.
Jeden żak dotychczas pilnie obracał tabliczki. Karczmarz skoczył w ciemny kąt gospody i wrócił stamtąd z drewnianą, gwoździami nabijaną i łańcuchem do krótkiego trzonu przymocowaną kulą.
– Ej, żaku! – zawołał podbiegając do niego. – Otoć argument mnie najlepszy!
– Mniemaszli, że nie zdolę obronić się i w takowej dyspucie? – odparł żak dumnie i porwał podawaną broń.
Domszyk wyciągnął mieszek z pieniędzmi, ale karczmarz wypadł już z dobytym tasakiem na ulicę.
Trudno opowiedzieć, co się w tej chwili działo z panem Brouczkiem, bowiem on sam nie bardzo pamiętał; jak przez sen czuł, że mu Janek od Dzwonu wcisnął w ręce sulicę i że straszny Wacek machał tuż za nim swą kolczastą pałką. Jest niemal pewne, że to wymachiwanie nie było skierowane przeciwko panu Brouczkowi, a tylko przeciw Niemcom, z którymi niecierpliwy bojownik już się w duchu mierzył. Ale nasz bohater przypuszczał, że głęboki respekt przed ową pałą był główńym motorem, który go w zwartej gromadce pozostałych gości wyniósł z karczmy na ulicę.
Całą jej szerokość wypełniała już dzika, wezbrana rzeka chciwych walki prażan, krzyczących, cisnących się i wymachujących bronią wszelkiego rodzaju i nie słuchających ostrzegawczych nawoływań wodzów. Rwący nurt w jednej chwili porwał gromadkę naszych znajomych z karczmy. Pana Brouczka niosło w przód, nawet nie wiedział jak. Przyznaje się, że w tej chwili był jak bez ducha, bez jednej myśli. Czuł tylko śmiertelny strach i grozę. Był podobno blady jak kreda, włosy stanęły mu dęba, czoło pokrył zimny pot, kolana drżały, a nawet zęby mu szczękały.

 




minimap